Żyjemy w ciężkich dla przemysłu muzycznego czasach, w których permanentne ściąganie plików mp3 z sieci obniża sprzedaż muzyki na tradycyjnej blaszce a ciągła pogoń za uciekającym czasem nie pozwala niekiedy spokojnie usiąść w fotelu, aby przez, powiedzmy 50 minut, zamyślić się nad słuchanym albumem. Króluje powierzchowność i konsumpcyjność w poznawaniu nowych dźwięków – to co szybko nie trafia, natychmiast znajduje miejsce w… komputerowym koszu. W tym wszystkim są jednak i pozytywy. Poczynając od potęgi promocyjnej Internetu (choćby profile MySpace i YouTube), po dużą możliwość zaistnienia całkiem młodych kapel i to od samego startu na bardzo przyzwoitym poziomie. Ech, gdzież te czasy, gdy pierwsze nagrania pojawiały się na kasetach demo z powielanymi na ksero okładkami.
Piszę o tym wszystkim tylko po to, aby przedstawić wam kolejną młodą kapelę, która stara się zaistnieć w szerszym zakresie na muzycznej scenie. Zgrabnie wydana płytka włożona do przemyślanej graficznie tekturki plus materiały promocyjne – oto co dziś dociera od początkującego zespołu. Fajnie, że staje się to już powoli standardem.
Istnieją faktycznie niedługo. Powstali w Pruszczu Gdańskim przed trzema laty. Mają już na swoim koncie jedno demo zatytułowane „Alone Forever”, zarejestrowane jeszcze w nieco innym składzie. Ten obecny, ukształtował się w ubiegłym roku a stanowi go czworo muzyków: Anna Weyna (instrumenty klawiszowe), Andrzej Łebek (gitara), Grzegorz Haasa (perkusja) i Arkadiusz Doroszuk (bas). I to właśnie ten kwartet nagrał recenzowane poniżej drugie demo formacji. No i jest jeszcze nazwa – choć znacząca coś innego, przy odrobinie naszego wysiłku, pozwala dostrzec rodzaj muzyki, jaką para się zespół. Ciekawy zabieg.
Na „Insomnii” znajdziemy pół godziny muzyki instrumentalnej (lub „itstruementalnej”) wpisanej w pięć kompozycji. Już wspominałem kiedyś przy okazji recenzji płyty innego debiutanta, że trzeba mieć sporą odwagę i dużą świadomość swoich technicznych umiejętności, aby zdecydować się na instrumentalne granie. Granie nie chowające się za ciekawym, zakrywającym niejeden niedostatek, głosem – zupełnie pozbawione jakichkolwiek woalek. Mimo, że na krążku nie ma wokalisty, płyta, w myśl założeń kwartetu, jest koncept albumem. Opowieścią o drodze, jaką ktoś przebywa od początków bezsenności po moment popadnięcia w paranoję i kompletną dezorientację, w której nie ma już granicy między snem a jawą.
Ich muzyce najbliżej do progresywnego metalu. A przy łączeniu tego gatunku z brakiem wokalnego frontmana natychmiast muszą pojawić się nazwy Liquid Tension Experiment czy choćby rodzimego Animations. Oczywiście It’s.True.Mentality jest nieco inne. Czwórka muzyków porzuca wirtuozerskie popisy i stawia bardziej na wytworzenie odpowiedniego nastroju czy klimatu. Choć struktura poszczególnych kompozycji jest złożona i wiele się w nich dzieje (choćby rytmicznie), mamy do czynienia z materią nieco prostszą w stosunku do wspomnianych wcześniej grup. Ważna jest także ciekawa melodyka – silna strona tego demo. Poza tym pojęcie progmetalu dla „Insomnii” jest zbyt wąskie. Bardzo piękny i najdłuższy „The Night Is The Day” zadowoli z pewnością fanów klasycznych, artrockowych uniesień. Jest w nim powolny rytm i gitara grająca bardzo nośny, zapamiętywalny temat. Andrzej Łebek interesująco wprowadza element pewnego spokoju i rozleniwienia używając gitarowej kaczki. Z kolei inaugurujące całość „Intro” zwraca uwagę partią metalicznego, jakby „slappingowego” basu. „Fear Of A Sleep” intryguje schizofrenicznym, hałaśliwym i eksperymentatorskim początkiem. Bardzo wolno rozwijający się „Mistificated Paranoia” ma dwa oblicza. Pierwsze, bardzo tajemnicze, „riversidowe”, z budującymi nastrój klawiszami, drugie – lekko rozimprowizowane, zaznaczone solem Anny Weyny. Gra jedynej kobiety na pokładzie zdradza silne wpływy z lat siedemdziesiątych.
It’s.True.Mentality nie jest oczywiście w żaden sposób odkrywcze. Korzysta z wzorców dobrze już znanych. Robi to jednak z dużą lekkością i pomysłem. Pomysłem, być może już niedługo, na… zupełnie własne oblicze. Z drugiej strony to tylko demo, dwa kwadranse grania. Na szersze oceny czas przyjdzie. W każdym bądź razie niezła to płyta. I trzymając się naszych „artrockowych” cyferek - nie tylko można jej posłuchać ale i warto poświęcić jej więcej uwagi. Pewna siódemka.