Mający jutro swoją premierę Beyond The Seventh Wave jest już czwartym albumem tej holenderskiej formacji po A Maze (2006), Moods (2009) i wydanym dwa lata temu oraz recenzowanym w naszym serwisie, Across The Rubicon. Czwartym i chyba najbardziej złożonym przedsięwzięciem grupy. To trwający nieco ponad godzinę koncept album inspirowany książkami i filmami o ludziach niesłusznie skazanych, a w szczególności postacią Papillona, skazanego na dożywotni pobyt w kolonii karnej na Wyspie Diabelskiej. Teksty zawierają jednak także elementy autobiograficzne muzyków Silhouette – wokalisty i gitarzysty Briana de Graeve oraz wokalisty i klawiszowca Erika Laana.
Na krążku tym Silhouette zmienia delikatnie swoje oblicze. Zmiany mają niewątpliwie związek z roszadami personalnymi. W zespole pojawiło się bowiem aż trzech nowych muzyków: gitarzysta Daniel van der Weijde, basista Jurjen Bergsma oraz znany z progmetalowej formacji Incidense perkusista Rob van Nieuwenhuijzen. I być może właśnie z tego powodu muzyka Silhouette, mająca do tej pory silne neoprogresywne zabarwienie, stała się cięższa i mroczniejsza. Pierwsza część Web of Lies - The Vow, czy w szczególności kompozycja Escape przynoszą ewidentnie progmetalowe rozwiązania. Z drugiej strony artyści zaprosili na płytę spory zestaw klasycznych muzyków - wiolonczelistę Rubena van Kruistuma, skrzypaczkę Laurę ten Voorde, klarnecistkę Tamarę van Koetsveld i flecistkę Marjolein DeciBel. Efekty ich pracy słychać najlepiej w tytułowej kompozycji Beyond The Seventh Wave oraz rozbudowanym i zaaranżowanym chwilami wręcz symfonicznie Devil's Island. W tym ostatnim utworze solo na Minimoogu prezentuje znany z grup Kayak i Camel Ton Scherpenzeel.
Jednym słowem, muzyka Silhouette w dalszym ciągu skierowana jest do miłośników klasycznego progresywnego rocka, w którym jest miejsce na rozbudowane partie instrumentów klawiszowych i solowe popisy gitar. A skoro przy nich jesteśmy – w najdłuższym w zestawie, Lost Paradise, słyszymy naprawdę piękne gitarowe solo w iście neoprogresywnym sosie. Wielbiciele takich klimatów sympatycznie powinni spojrzeć jeszcze na ładny In Solitary. To album „wchodzący” niewątpliwie nieco dłużej, niż jego poprzednik, jednak z pewnością warty posłuchania.
To jeszcze na koniec ciekawostka. Okładki albumu tym razem nie projektował znany w progresywnym świecie Ed Unitski, lecz Antonio Seijías, którego grafiki znalazły się w książeczce Marillionowego Sounds That Can't Be Made.