Początkowo, wczesną jesienią 1991 roku nic nie zapowiadało katastrofy. Najpierw, w październiku tegoż roku ukazał się singiel No Son Of Mine, podejmujący ważny wątek i stale zdaje się aktualny problem maltretowania dzieci. No, no, pomyślałem wtedy – niezły kawałek na singiel. Można go sobie zanucić pod nosem, bo to całkiem zgrabna melodyjka, a na dodatek jeszcze tekst nie jest głupawym streszczeniem historii „ja kocham jego, a on kocha inną… jacy jesteśmy nieszczęśliwi – czy czujesz to samo”, do czego nawiązuje większość lansowanych (niezależnie od czasów) tzw. przebojów.
Potem przyszła płyta. I… miny zrzedły nawet najbardziej zagorzałobym fanom Genesis. Niżej podpisanemu również. Bo płyta dotarła do mnie właściwie jednocześnie z drugim lansowanym wówczas singlem. To było I Can’t Dance. Koszmarek. Mega-koszmarek. Wracając do płyty - pamiętam (w sumie to przeczytałem sobie notatki z tamtego okresu, zatem to żaden wysiłek), że wyszedłem ze sklepu, który już nie istnieje, z kasetą w ręce, wrzuciłem do walkmana i zanim dojechałem do domu już miałem tej płyty dość.
Po latach moja niechęć okrzepła ciut, więc doceniam znakomity i prześmiewczy tekst w Jesus He Knows Me, delikatnie zbywając milczeniem jakikolwiek komentarz w sprawie muzyki, która temu nagraniu towarzyszy. Bo to muzyczna masakra, na dodatek wydana w lipcu 1992 roku na 4 chyba singlu (tak, tak, bo wykroili z tego marnego albumu aż 5 singli!).
Oczywiście są na tym albumie nagrania, dla których warto po We Can’t Dance sięgnąć. Pierwszy, pojawiający się zaraz po tym fatalnym otwarciu muzycznym, to Driving The Last Spike. Świetne, wielowątkowe nagranie, jakiego Genesis nie nagrali przez całe lata osiemdziesiąte! Poza nim – Dreaming While You Sleep. Moralizatorska historia o odpowiedzialności za własne czyny, a wszystko to ubrane w dźwięki wyjątkowego piękna. Oto Genesis, jaki chcielibyśmy słyszeć!
I … rozkładam szeroko ręce: TO JUŻ WSZYSTKO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Pozostałe utwory to „koktajl”. Przyrządzony z resztek miernego Invisible Touch, płyt Mike And The Mechanics oraz – o zgrozo – solowego Collinsa. Matko, jak nie wiedzieli co zrobić z napisanym materiałem, mogli wydać EP-kę, a pozostały materiał sprzedać na aukcji jakimś klezmerom. Krótkie spojrzenie na poszczególne nagrania: żałosne niewiadomoco – Never A Time, równie bezpłciowe Tell Me Why. Living Forever mierzi swoim sztampowym do bólu refrenem, a Hold on My Heart musiało chyba dać łapówkę producentowi, żeby przejść przez sito w studio. I tak dalej i tak dalej…
Ok., koniec pastwienia się.
Mamy szczęście. Genesis, jak mało który zespół nadaje się do ponownego masteringu znanego nam materiału. Trochę to trwa(ło), ale efekt nowych wydawnictw SACD/DVD jest zachwycający. Muzyka ta bardzo zyskuje. Brzmienie jeszcze bardziej zaskakuje bogactwem barw, klawisze Banksa rzeczywiście brzmią perfekcyjnie. Partie gitar może ciut zbyt mocno schowano, ale za to wszystko wspaniale uzupełnia sekcja rytmiczna Rutherford / Collins. Materiał bonusowy, znajdujący się na płycie to video do wszystkich 5 nagrań wydanych na singlach, materiał zza kulis oraz wywiad. W sumie nic ciekawego (choć lektor zapewnia, że jest inaczej). Raz do obejrzenia i po sprawie.