Spośród wszystkich zremasterowanych w tym roku płyt Genesis z największą niecierpliwością i ciekawością czekałem na pierwszy po-gabrielowy album -“A Trick Of The Tail”. Kiedy już w końcu nowa edycja znalazła się w moim posiadaniu, niemalże rytualnie odpakowałem folię i zacząłem smakowanie obu płyt. Duże wrażenie robi menu płyty DVD. Pokolorowane postaci z dobrze znanej nam od lat okładki wydają się być ponownie powołane do życia. Jest to dla mnie jednak tylko drugorzędna sprawa i od samego początku bardziej interesowała mnie warstwa dźwiękowa. Nie trzeba długo czekać. Wystarczą pierwsze dźwięki gitary Hacketta w “Dance On A Volcane” by odczuć różnicę. Nie jest to jakaś rewolucja, nowe dźwięki. Nie była z pewnością takowa potrzebna. Jak wiadomo przy remasterowaniu "A Trick of The Tail" zostały użyte najnowsze technologie. Z drugiej strony o Genesis mówi się, że ich płyty brzmią do dzisiaj jak nagrane przedwczoraj. Cóż, trudno się z tym nie zgodzić. Ale… dźwięk wyostrzony został tak bardzo, że mały włos i byłby przesadnie ostry. Ciężko było mi przywyknąć do odnowionego głosu Phila, ale raczej przez przyzwyczajenie do starego. Największe zmiany (poprawki) słychać podczas przejść do refrenów w “Entangled”, “Mad Man Moon” i “Ripples”, no i przede wszystkim początek “Squonk”. Daje kopa. Może tylko refren “Ripples” za bardzo się wycisza. Nie psuje to jednak wrażenia i zanim zabrałem się za oglądanie dodatków musiałem chwilkę ochłonąć. Minęła chwila… … i zabrałem się za koncert. Może zdenerwować początek - “I Know What I Like”. Na szczęście nie przez muzykę, ale to, co widzimy na ekranie. Zanim zobaczymy zespół w akcji musimy patrzeć jak to składana była scena i wnoszone instrumenty. Dopiero przy drugim, czy nawet trzecim refrenie w końcu dane nam jest zobaczyć Phila Collinsa zakładającego czapeczki reszcie zespołu, robiącego cuda z tamburynem, biegającego do perkusji (i niech mi ktoś jeszcze po obejrzeniu tego powie, że nie zastępował godnie Gabriela!) I do samego końca mamy muzyczną, jak i filmową ucztę. Niesamowite wstawki filmowe w “Entangled”, “The Cinema Show” zapadają w pamięć na długo, tak samo jak zszokowane twarze widzów wpatrujące się na dziwnie oświetlonego Phila podczas “Suppers Ready”. To trzeba zobaczyć! A teledyski? Zdecydowanie najciekawiej prezentuje się “Robbery, Assault And Battery”. Zekranizowana historia złodzieja, którego gra Collins naprawdę może rozbawić. Kolejna uczta, której wstyd nie znać. Tym obeznanym dobrze z językiem angielskim polecam obejrzenie wywiadu z Collinsem, Hackettem, Rutherfordem i Banksem. Można usłyszeć ciekawe historie o tym, jak to było w zespole po odejściu Petera Gabriela, a także osobiste wspomnienia i odczucia do utworów z “A Trick Of The Tail”. A ja, darzący ten album wyjątkowo wielkim uczuciem, nie jestem w stanie opisać wrażeń podczas, po, jak i przed poznawaniem tego wydawnictwa. Mogę jedynie życzyć, by Wasze wrażenia były choć w połowie tak niezapomniane, jak moje.