To był grudniowy,chłodny wieczór. Kroczyłem przez świąteczny gwar. Nagle zatrzymał mnie przyjaciel - "Czy wiesz, że Tomek B. dziś zmarł?". Tak, nie ukrywam,to On wprowadził mnie w Muzykę. On nauczył słuchać i doceniać to, co wartościowe (w tym i Pet Shop Boys ;). On w końcu nauczył mnie POSZUKIWAĆ. To ostatnie jest cholernie przydatne od 25 grudnia 1999... Ponad pięć lat przed tą datą siedziałem przy radiu i wsłuchiwałem się w TEN głos,który opowiadał podniecony, że oto War Is Over! Że Collage już, już kończą pracę nad nowym albumem, że wydają go Holendrzy z SI Music itepe... Nie było jeszcze wtedy nic z tego tajemniczego albumu. Fragmenty Baśni i Nine Songs... musiały wystarczyć. Takie podgrzewanie atmosfery trwało bodaj trzy tygodnie, aż w końcu Tomek oznajmił, że oto już JEST! I puścił War is over...Odpadłem. Spodziewałem się czegoś w klimacie tych utworów, które TB puszczał jako rozgrzewacze, dostałem... Bo ja wiem? Progressive-pop-folk-rock-z-kabarecikiem-na-końcu :) Chwyciło, po trzecim przesłuchaniu, a Beksa puszczał to jak opętany, więc pewnie jeszcze tej samej nocy byłem gorącym zwolennikiem nowego Collage :) Był wywiad z Wojtkiem Szadkowskim i chyba z Mirkiem Gilem też. Opowiadali, a ja...a ja pragnąłem mieć to już, teraz, na płycie. I miałem, miesiąc chyba później...Na kasecie Metal Mindu :). I już po pierwszych taktach wiedziałem, po prostu wiedziałem, że czeka mnie uczta, jakiej od polskiego zespołu jeszcze nie dostałem. Po pierwsze, fantastyczne brzmienie! Czyste, klarowne, piękne. Klawisze Palczewskiego i gitara Gila rządzą, ale nie przytłaczają Amiriana. Robert śpiewa pewnie i z uczuciem. Sekcja pracuje jak dobrze naoliwiona maszyna.To po prostu musiała być wspaniała płyta. I była, psiakrew! Trzy wspaniałe suity (może "In Your Eyes" nieco słabsza...), zawierające i patos i piękno i rockowy czad...Gitara w The Blues tnąca jak brzytwa..."Living In The Moonlight" - zbyt piękne, by opisać słowami... "so lonely - forever faithful"...I ten znajomy już od dawna numer na sam koniec...Wybrzmiewają ostatnie nuty akordeonu i...od początku i od początku...Stargałem tę kasetę na amen, pamiętam :) Pewnie nie tylko ja - ta płyta otworzyła Collage okno na świat,drzwi do kariery...Niewykorzystanej z tych czy innych względów. Szkoda wielka, bo wtedy mieli największą szansę zaistnieć, przyćmić te wszystkie Pendragony, Gray Lady Downy czy Jadisy. Wtedy zaczęto mówić o fali wschodnioeuropejskiego prog-rocka, zauważono Solaris, After Crying, Quidam... Do Collage zaczęto porównywać debiutantów, ta nazwa COŚ znaczyła... Kolarscy wykorzystali to o tyle, że pomogli Quidamowi. Potem... Potem było różnie. SI zbankrutowało, chłopaki odpuścili kilka prestiżowych imprez (np.Progfest w Los Angeles, na który byli zapraszani kilkukrotnie...), Amirian nagrał album solowy i poległ na listach... A potem zebrali się i nagrali jeszcze jeden album... Ten "bezpieczny"...Tylko, że wraz z "Moonshine" cholernie wysoko zawiesili poprzeczkę - zarówno sobie,jak i całej prog-scenie w Polsce. Wszak ciężko przeskoczyć album,którego nazwa jest jakością samą w sobie, o którym myśli się w kategoriach "ścisła czołówka światowa neoprogressive". Dziś też Kolarscy mogą być z tej płyty dumni. A Tomek...tam...pewnie też słucha jej z discmana. I pewnie też wciąż mu się cholernie podoba :)