1. Yaishi - 4:23 2. Col - 3:47 3. Ergo Sum - 4:48 4. W końcu naszych dni - 5:25 5. Historia do zapomnienia - 4:46 6. Zapach - 5:52 7. Meren - Re (rapsod) - 5:17 8. Jesugej von Baatur - 4:03 9. (nieskończoność) - 4:38 10. Nic - 4.09 11. Gebbeth - 4:41
Całkowity czas: 52:44
skład:
Maja Konarska - voc, Daniel Potasz - keyb, Andrzej Kutys - guit, Michał Podciechowski - bass, Maciej Kaźmierski drums, guests: Marcin Bors - guit, Gienia - keyb.
Nowy album nie będzie niczym nowym dla wielbicieli zespołu uważnie śledzących ścieżkę muzyczną Moonlight. Jedynie zmiana w sekcji rytmicznej – basistę Pawła Gotłasa zastąpił związany wcześniej z zespołem Michał Podciechowski. Nowego stylu basisty w muzyce zespołu nie słychać, za to troszkę smaczku nabrała przyprawa Moonlight. Lekka domieszka alternatywnego myślenia do dobrze znanego już nam muzycznego performance zespołu, ale i umelodyjnienie brzmienia – to można powiedzieć o Yaishi. Ale jeżeli szukamy określeń na tą płytę – to jin i jang ... najlepiej pasuje.
Płytka nie przedstawia jednego schematu muzycznego – akurat w przypadku Moonlight ciężko ich schematyzować - można powiedzieć wszystko co ma wspólnego z rockiem i metalem. Pierwsze dwa utwory Yaishi i Col już nam mówią że to produkcja zespołu, jakie znamy z wcześniejszych wydawnictw – z lekką domieszką klawiszowego ambienciku w tytułowym utworze. Ostry atak sekcji rytmicznej w Col to dopiero przedsmak niespodzianek jakie się znalazły na płytce. Można by odczuć że momentami fascynacja zespołu przeszła na twórczość Bjork, jednak melodyjnie utwór w dalszym ciągu pozostaje w klimatach debiutanckiego krążka Kalpa Taru.
Ergo Sum to muzyczna balladka, dopieszczona tekstami i wspaniałą instrumentalizacją. To delikatne piano w refrenie cudownie wręcz harmonizuje się z głosem Mai oraz tym nowatorskim w brzmieniu zespołu rewersowo brzmiącym solo. Klimatycznie momentami w stylu Pink Floyd ...
Inne podejście W końcu naszych dni z tym podniecającym loop-basem i .. uwaga – elektroniczną perkusją ! Nie przez cały utwór ta perkusja (a szkoda) jednak mile mnie ten fakt zaskoczył. Nie jestem specem od rocka alternatywnego jednak to co muzycy połączyli - epikę art-rocka, akustykę alternatywnego rocka oraz symfonizację brzmienia słucha się niezmiernie przyjemnie. Delikatne mrowienie na plecach potwierdza genialność tej pozycji. W końcu naszych dni na pewno znajdzie się w moim osobistym kanonie najgenialniejszych kawałków jakie kiedykolwiek nagrano. Oby tak dalej!
O ile Historia do zapomnienia – klasyczne podejście w moonlightyzacji rocka z tym dodatkiem alternatywnego posmaczku (Meren Re?) i rewolucyjne brzmienie gitary (nie wiem komu gratulować – Marcinowi Borsowi czy Andrzejowi Kutysowi - a może obu ale kawał wspaniałej roboty) przynajmniej zaintryguje (Ja chcę więcej ! ) o tyle już Zapach - również nie obędzie się bez porównań do wcześniejszych dzieł – to drugi z arcydzieł muzycznych tego krążka. Psychodelka instrumentalna wmieszana w tą energię na myśl rzuca mi nazwą Pain of Salvation z żeńskim wokalem. Szczególnie Entropia .. Genialnie wprowadzono pod koniec utworu pianino przypominające plusk pod melodykę utworu lekko dysharmonizując brzmienie. Rewelacyjne jak dla mnie. Bardzo odważne ale i rewelacyjne. Meren Re-Rapsod to tematyczny powrót do drugiego albumu kiedy poznawaliśmy się z postacią Meren Re oraz Floe – kiedy się z nią żegnaliśmy. Utwór również zachowany jak Ergo sum w klimatycznej balladce, dodatkowo zdobi krążkek teledyskiem .. który na mój gust mógłby być bardziej wymyślny. Jest za surowy jak na treść kompozycji.
"Pomyślałem Meren Re – Dobranoc
Wiem że na mnie jeszcze nie czas ..."
"W lewo czy w prawo – w którą stronę iść ..."
tematyka dla niektórych dzisiaj jak najbardziej aktualna. .. Często sam zadaję pytanie sobie którą drogę najlepiej obrać - to samo zadał sobie zespół i to co obrał jest jak najbardziej w moim guście.
Pretendujący do miana speedrockowego Jesugej Von Baatur to ... no właśnie co o nim najlepiej napisać. Szybki ale nie tak regularny jak gonitwy w stylu panów z DT/LTE czy Rhapsody. Przygotowuje nas do utworu symbolu .. znak nieskończoności – rozpoczyna to samo delikatne piano w melodii jaką zakończył się Zapach ... ale za to z tym spokojem jaki wypływa z utworu ... uderza refrenem. Dosłownie uderza całą harmonią. Pomysł na wykonanie rewelacyjne – przesterowany głos Mai i tylko pianino "grane jednym palcem" gdy refren z całą instrumentalizacją. Efekt doprawdy niesamowity.
Nic .. To słowo może wiele oznaczać. Zimne brzmienie pianina i to przepiękne rockowe podejście do tego utworu daje nam wyraz dobrego smaku - nie jest to ballada – ale zrównoważone rockowe granie. Ale na koniec kolejna perełka. Znów mamy loopy, samplowane gitary i piania, czuć odcisk jazzu i dobrej psychodelizacji brzmienia zespołu. Gebbeth - twór niesamowicie zaaranżowany, równie genialny co Zapach i W Końcu naszych dni - co tu dużo ukrywać – zespół się dość mocno napracował aby stworzyć tak rewelacyjne dzieło jakim bez wątpienia jest cała płytka.
Nie ma na niej słabych momentów co mnie osobiście bardzo cieszy. Pieczołowicie i zgrabnie zespół prze kolejne 3 albumy przesunął środek ciężkości z rejonów bliskowschodnich na północną europę i w tym klimacie nam teraz serwuje potrawy. Nie przez przypadek porównałem Yaishi do Entropii - Pain of Salvation gdyż można śmiało doszukiwać się podobieństw brzmienia – niezamierzonych ale wspaniale wkomponowanych w dotychczasowy dorobek zespołu. Płyta naprawdę bardzo dobra. A nawet obowiązkowa dla wielbicieli mrocznego zimnorockowego grania spod znaku światła księżyca.