To mogła być hiciarska płyta i wspaniały debiut. Nic z tych rzeczy… Pablo Honey to album zmarnowanych piosenek, czyli takich, które cieszą na początku, bo znakomicie się zaczynają i cieszą na końcu, bo wreszcie się kończą. Może jestem zbyt ostry dla tej płyty… Może zbyt wiele wymagam od debiutu grupy, która nagra później takie albumy jak Ok computer czy Amnesiac… Może rzeczywiście tak jest, ale przebrnąć przez tę płytę było mi naprawdę ciężko.
Zacznę jednak od numerów, które jako tako się bronią. Jest to przede wszystkim Creep – jeden z najbardziej, jeśli nie najbardziej znany utwór Radiohead. Delikatna zwrotka, mocniejszy refren, a między tym elektryczne wyładowania. Ktoś kiedyś napisał, że za ten utwór panowie z Radiohead powinni dostać Nagrodę Nobla. Jak dla mnie, jest to opinia mocno przesadzona. Nie jest też zły króciutki How Do You?. Energetyczny, z niedbałym wokalem, wręcz punkowy numer. W ostatecznym rozrachunku broni się jeszcze tylko Blow Out, z świetną, lekko jazzującą zagrywką gitarową na początku. Tu już pachnie następnymi płytami Radiohead. Urok tej piosenki burzą jednak, całkowicie niepotrzebne, przesterowane gitary. A można było zakończyć ten album wielce pożądaną chwilą wytchnienia. I to tyle dobrego z tej płyty.
Wspominałem na początku o zmarnowanych piosenkach. Stop Whispering, Thinking About You, Vegetable, Lurgee posiadają całkiem zgrabne punkty wyjścia, ale na tym się kończy. W utworach tych, albo już się nic nie zmienia, albo pojawiają się te rozmyte i przesterowane gitary, których w pewnym momencie ma się już serdecznie dosyć.
Co prawda pozostało jeszcze kilka piosenek, ale po przesłuchaniu całego albumu kompletnie się ich nie pamięta. Ta płyta po prostu razi brakiem pomysłów.