Są zespoły, którym zawdzięczamy naszą wrażliwość muzyczną. Ich muzyka upajała nas wieczorami, niczym dobre wino. Była ochłodą niczym schłodzona butelka piwa. Pieściła uczucia, niczym kawa o smaku chili i czekolady podniebienie.
Taki zespół, jak Talk Talk zawsze intrygował mnie połączeniem dwóch światów. Ostentacyjnej, wręcz wyniesionej na ołtarze new romantic czystości gry uczuć i uwielbienia tysięcy fanów, graniczącego z fanatyzmem. Gdzieś pomiędzy zatem rodziło się pytanie. Pytanie - jak oni to robią? Jak sprawiają, że dostajemy dreszczy? Jak pomiatają naszymi uczuciami, jakbyśmy żyli w innym świecie?
I teraz, trzymam przed sobą pudełko z koncertową płytą Talk Talk. London 1986. Żadnych opisów, zbędnych słów. W środku mały szczegół z datą koncertu - 8 maja 1986 roku, Hammersmith Odeon. Skład muzyków i ... Muzyka!!
Muzyka jest porywająca. Wspaniały, balladowy początek Tomorrow Started (ech, ten fortepian!), znakomita partia gitary. Hipnotyczny Life is what you make it , romantyczny Renee.
Nie ma tu słabych momentów. Jedyną wadą tego wydawnictwa - stąd nie 10 a tylko ocena "8" - jest okrojenie koncertu. Bo możemy być pewni, że koncert nie trwał 56 minut. Że znalazły się w nim inne smaczki (no i przeboje też). No cóż, nie można mieć wszystkiego ?
Aż chciałoby się powtórzyć za Markiem Hollisem: Kochana, życie jest takie, jakim je uczyniliśmy…
Don't look back until you try a line so openly a lie, so openly alive
Outside of you, it's just tomorrow starting"
Polecam. Bez dwóch zdań.