Zmęczony w jakiejś ciemnej jamie smaczniem sobie spał… tak to jakoś szło. Zmęczony popisami różnych neoprogowych kolesi, co to grają coraz to dłuższe i dłuższe solówki. I buszując swego czasu między półkami z płytami natknąłem się na remasterowaną płytę za jakieś 18 zł. To był Spirit Of Eden Talk Talk.
Pamiętam onegdaj takie zdjęcie Bryana Ferry. Siedzi na fotelu, w świetnie skrojonym garniturze, oszałamiająco przystojny. Stopą przygniata krwistoczerwoną różę, a na dalszym planie widać jakąś nieziemską piękność. Nie pamiętam, jaka gazeta publikowała w naszej szarej Polsce to zdjęcie (pewnie "Razem"). Pamiętam, że pomyślałem sobie, że tak musi wyglądać raj…
O bezrozumne zabiegi człowiecze,
Jakaż tkwi w waszych sylogizmach wada,
Że się wam skrzydło tak poziomo wlecze!
Ten księgi prawne, ów lekarskie bada,
Ten chce w kapłańskiej pysznieć świętej krasie,
Ten sztuką rządzi, a ów siłą włada.
Ten się rozbojem, ów urzędem pasie,
Znów inny zmysły rozkoszą mozoli,
Inny w gnuśności żyje i wywczasie.
A ja wyrwany z tej wszelkiej niewoli
Otom był w raju, gdzie mię Beatrycze
Wyniosła z sobą w gwiezdnej aureoli
Jakże często ulegamy mirażom. Spoglądamy na model świata lansowany przez reklamy, media i cały ten zgiełk i zapominamy, że piękno leży na wyciągnięcie ręki. Tuż obok, ale z innej strony. A przecież przypomina nam o tym co ważne, przypomina o tym co piękne również muzyka, niekiedy tak poetycka, jakby sami mistrzowie renesansu oddawali w niej swoje serca dla słuchaczy.
Talk Talk – Spirit Of Eden.
Zgodzę się ze znajomym (dzięki Piotrek), że do tej płyty trzeba dorosnąć. Dlaczego? Bo Mark Hollis nagrał dzieło absolutnie ponadczasowe. A przy pierwszym słuchaniu niekoniecznie jesteśmy w stanie to usłyszeć. Niesamowite, by zespół, zaczynający od melodyjnych pioseneczek granych dla rozhisteryzowanych panienek tak bardzo zmienił swoje oblicze. Bo Spirit Of Eden to płyta kontrastów. Mamy tu minimalizm instrumentalny przechodzący wręcz w symfoniczny rozmach. Gitara Tima Friese – Greene brzmi niekiedy jak wystrzał z karabinu, jej jęk jest jakby krzykiem rozpaczy. Czego się nie da zapomnieć? Nie można pominąć tych klawiszowych pasaży, nie można uciec od rzężenia harmonijki. Wywołuje dreszcze oszczędnie potraktowana perkusja. I ten zbolały, faktycznie new romantic’owski tembr głosu wokalisty. Tego nie można zapomnieć, przed pięknem tej muzyki nie da się uciec.
Płytę rozpoczyna minisuita złożona z 3 nagrań. The Rainbow / Eden / Desire to obraz raju, miejsca, gdzie wszystko zdaje się być względne i nieistotne. Śpiew, a właściwie nie śpiew, raczej melodeklamacja Marka Hollisa buduje nastrój, od którego ciarki chodzą po plecach. To taki obraz zatrzymanego piękna, wymarzonego i wręcz oglądanego przez szybę, a zarazem rzeczywistego. Dalej jest jeszcze piękniej. Jeszcze dostojniej. Aż do cudownego finału. Wealth.
Spirit Of Eden nie jest łatwe w odbiorze. Pomimo tych wszystkich elektronicznych smaczków, płyta wręcz pachnie improwizacją. Improwizacją, która obudowuje melodie poszczególnych utworów niczym podmiejskie osiedla otaczają centra miast. Niby jest w tym jakiś porządek, a jednak …
Polecam wszystkim, bo bez Spirit Of Eden pewnie inaczej brzmiałyby te wszystkie elektroniczne dzieła trip-hopu, którymi uraczyła nas ostatnia dekada. Każdy, kto sięgnął po płytę Beth Gibbons powinien poznać najpiękniejsze dzieło Paula Webb’a (alias Rustina Mana) … i kolegów.
Niesamowity album, wstyd nie znać!