OK, przyznam się, że tej recenzji miało nie być. Dlaczego? Ponieważ mamy na artrocku już elaboraty na temat tej płyty (w tym jedną moją, drugą kolegi i trzecią, nad którą spuśćmy zasłonę milczenia), a na dziś przygotowane było coś zupełnie innego. Słuchając jednak ostatnio najnowszego produktu Threshów (MoP, ale nie chodzi o Master of Puppets) i kilku krytycznych maili z cyklu "jak można było go ocenić niżej niż 9/10, przecież to dobry krążek" (a przyzwoite krążki nie zasługują na mniej niż 9, nieprawdaż?), postanowiłem odświeżyć sobie nieco dyskografię Anglików. Efekty? Płyty z Wilsonem tak jak mnie odrzucały, tak odrzucają dalej, "Psychedelicatessen" wysłuchałem tradycyjnie tylko dla "Innocent" (najlepszy utwór w historii tego zespołu), ale "erze Maca" przyjrzałem się dokładniej, wszak to mój ukochany Threshold. Od średniego "Clone" było lepiej i lepiej. "Hypothetical" ma swoje "Sheltering Sky", "Critical Mass" oferuje już kilka świetnych utworów, za to "Subsurface" to płyta która ma same zalety, żadnych wad. Zupełnie jak wasze żony podczas pierwszych randek. Z ciekawości spojrzałem na wypłodzony przeze mnie tekst na temat "S" prawie 9 lat temu. Oprócz żenującego stylu pisarskiego i młodzieńczego bezguścia ("Flags and Footprints" mi się nie podobał, sic!), zauważyłem że miałem do "Subsurface" jakieś wątpliwości i zarzuty. Człowiek uczy się i dojrzewa całe życie. Postanowiłem naprawić ten błąd młodości i napisać ten oto elaborat na temat płyty ciekawszej niż 6 ostatnich Dream Theater.
Jak rozumiem, większość z Was słyszała "Subsurface", dlatego jakieś dłuższe wstępy są zbędne. Następca "Critical Mass" to bardzo równy, energiczny i soczysty kawałek progresywnego metalu. Za to między innymi lubię erę Maca (a dokładniej lata 2002-2007); proste, mocne, charakterystyczne granie. Z jednej strony nowoczesne, głośne, radiowe, a z drugiej zawierające całą esencję progresu - technikę, emocje, brzmienie. "Wounded Land" czy "Extinct Instinct", mimo że przez wielu uznawane za klasykę, to nie był mój klimat. No nijak nie potrafię podejść do tych archaicznych albumów, wybaczacie sympatycy. Do tego ten Wilson... Natomiast "Hypotetical", czy "Critical Mass" to już był zalążek stylu, który pokochałem - świetna dynamiczna produkcja, znakomite kawałki (niestety jeszcze nie wszystkie równie ciekawe), no i Mac na wokalu. Na "Subsurface" podążyli dalej tą ścieżką, tyle że tych "wybijających się" kawałków jest o wiele więcej (właściwie wszystkie). Bardzo lubię utwory w stylu "Phenomenon" czy "Fragmentation" z "Critical Mass", a tu takich mocnych rejonów jest o wiele więcej. Dodatkowo mamy też fragmenty poruszająco-balladowe jak "Flags and Footprints" (geniusz) czy "The Destruction Of Words" co czyni z tej płyty dość uniwersalny, kompletny produkt.
Już dwa pierwsze kawałki, "Mission Profile" i "Ground Control" wpisały się z miejsca w koncertową tracklistę zespołu. Nowoczesne, progresywne killery zawierające w sobie tyle smaczków, że można by z nich "pożyczać" motywy do innych kompozycji. "Opium", utrzymane w średnim i regularnym tempie, powoli się rozpędza, a instrumentalna część od połowy utworu to już najwyższy poziom technicznej maestrii. Żadnego pitolenia w stylu ostatniego Rudessa, każdy instrument (na czele z klawiszami) ma swoje miejsce i pole do popisu.
To co można zauważyć już po tych pierwszych utworach - panowie w sposób całkowicie świadomy i kontrolowany budują swoją muzykę, wiedzą dokąd dążą. Struktura jest jasna, przemyślana, co nie znaczy że prosta. Nakreślili plan bardzo ciekawych kompozycji i z zegarmistrzowską precyzją go odegrali. Nie ma tu miejsca na chaos i przypadkowe dźwięki. Fundamentem każdej kompozycji jest sekcja rytmiczna - Steve i Johanne (szczególnie on!) nadają niesamowite tempo. Wygląda to wszystko zupełnie inaczej niż na płytach z lat '90, gdzie muzyka sprawiała wrażenie ślamazarnej (sympatycy, wybaczcie ponownie). Teraz jakby odjął im lat! Ta stopa, ten werbel - precyzyjna moc, dynamika i kontrola.
Kolejna zaleta - wokal ś.p. Andrzeja. Na tym albumie osiągnął swoje apogeum (ok, w latach 2004-2007). Np. na "Clone" poczynał sobie dość nieśmiało, tutaj jest mistrzem ceremonii. Kiedy trzeba to przyłoży tą swoją niby-chrypką, kiedy indziej wyciska łzy emocjonalnym wołaniem. Na całej płycie zaśpiewał po prostu fenomenalnie. Jeszcze inny plus - klawisze. Tak duża jest pokusa, aby mając te swoje Korgi czy Rolandy wepchnąć w każdy utwór maksimum pitolenia. West robi to oszczędnie i po mistrzowsku - gdzie trzeba, to zapodaje klasyczne progmetalowe solówki, w większości jednak stworzył zróżnicowane, nowoczesne tła, sample i dodatki. Trudno sobie wyobrazić charakter i styl któregokolwiek z utworów bez tych elektro-smaczków. Są wszędzie, wsłuchajcie się. To właśnie na "Subsurface" wg. mnie Threshold osiągnął idealną proporcję jak duży wpływ powinny mieć klawisze w muzyce takiego gatunku. Co więcej - czy wspomniałem o solówkach? I generalnie o pracy gitar? Nie. A dlaczego nie? Bo tego trzeba posłuchać, a nie o tym pisać. Poezja. Petrucci powinien posłuchać jak powinna brzmieć gitara na kolejnym albumie DT, jeśli jeszcze jakiś nagrają.
Raz zastanawiałem nad idealną tracklistą koncertową Threshold (taką osobistą). Hmm... "Innocent", "Sheltering Sky", pewnie z pół "Critical Mass" i "Dead Reconing". Co bym wybrał z "Subsurface"? Albo raczej co odrzucił? Absolutnie nic. Dosłownie żaden utwór nie odbiega poziomem od Olimpu, który Anglicy osiągnęli. Najmniej chyba lubię "Static", tzn. lubię go bardzo, ale resztę kompozycji uwielbiam. Gdybym miał komuś zaprezentować trzy wybrane, to pewnie "Art of Reason" - opus magnum Threshold (jest tam wszystko czym był i czym powinien być ten zespół), "Pressure" (idealny przykład jak pisać singlowe utwory, no i do tego ten tekst) oraz "Flags and Footprints", ballada-cudo, wręcz skrojona pod Maca.
Należy zwrócić uwagę na teksty i okładkę, bo to także środek przekazu. Ten napis "Reflect" w ekranie tonącego telewizora jest intrygujący. Nigdy nie piszę o tekstach, bo statystycznie rzecz ujmując mało osób je czyta dokładnie (głównie przez nieznajomość angielskiego, słuchanie z mp3, niezrozumienie metafor zawartych przez autora, lub też najbardziej prozaiczny powód - teksty są bełkotem). Oczywiście mówię o tzw. pospolitym ogóle, wiem że większość z czytelników artrocka lubi zagłębić się w liryczne meandry. Na "Subsurface" jest dużo fajnie i przejrzyście napisanych wątków, dotykających aktualnych tematów.
Niedługo minie 10 lat od premiery tego krążka. Katowałem go ponownie przez ostatni weekend i nic nie stracił ze swojej świeżości, nowoczesności i efektu WOW. Gdyby teraz ktoś wydał coś podobnego, krążek przy większej promocji z pewnością byłby sporym hitem, nawet wśród ogólno-rockowych środowisk medialnych i rozgłośni radiowych. Szkoda tylko, że sam Threshold nie może nagrać czegoś podobnego ponownie. Ustalmy - lepszego albumu już nie stworzą.