Był sobie kiedyś zespół Kansas... Był? A co? Już nie ma? Jest , ale latach 1971-1973 był sobie zespół Kansas, który w znoju i trudzie próbował zaistnieć na amerykańskiej scenie rockowej. Nie udało się, z zespołu została tylko nazwa i gitarzysta, który nie miał ochoty zrezygnować. Całkiem nowy skład z całkiem nowy repertuarem dość szybko zdobył dużą popularność.
Człowiek w pewnym wieku, zaczyna się robić sentymentalny i Kerry Livgren , bo on to był tym najbardziej wytrwałym, po ponad trzydziestu latach zebrał do kupy i wskrzesił ten pierwszy skład pod nowym szyldem – Proto-Kaw.
Po raz pierwszy z tą nazwą i muzyką (przy okazji z dymiącym bizonem z okładki) zetknąłem się na Progrock.com. Nazwa nic mi nie mówiła, ale muzyka, i owszem, sporo – melodyjne, soczyste progresywne granie, w starym, klasycznym stylu, ewidentnie amerykańskie. I że trzeba poznać tego więcej.
Kansas z dęciakami? Zbyt duże uproszczenie. Przede wszystkim Meredith nie dysponuje aż tak mocnym głosem jak Walsh, poza tym śpiewa całkiem inaczej, po drugie nie ma w składzie skrzypiec, ale jest za to John Bolton, grający na saksofonach i flecie – ładnie grający. Trudno, żeby muzyka Proto-Kaw nie kojarzyła się z Kansas, bo przecież w obu zespołach bardzo znaczącą postacią jest ten sam człowiek. Czasami Proto-Kaw bliżej do soft rocka z jego najlepszych czasów, niż do Kansas, czasem słychać VDGG, czasem Camel, a czasami nawet... Discipline. W “Occasion of Your Honest Dreaming” momentami słychać The Eagles , “Quantum Leapfrog” to ewidentny jazz-rock w stylu Steely Dan, lub wczesnego Chicago – świetne solówki na klawiszach i dęciakach. W ogóle klawiszowiec Dan Wright i wspomniany już John Bolton, to zdecydowanie główni rozgrywający w tej drużynie. A zasada na tej płycie jest prosta – im dłuższy utwór, tym lepszy. Z jednym wyjątkiem – “Axolotl” to chyba najlepszy na płycie , a trwa tylko 6:04. Zdecydowanie za mało.
Jak z notki we wkładce wynika, połowa materiału powstała ponad trzydzieści lat temu, za pierwszego życia zespołu, drugą połowę dokomponowano obecnie. Całość brzmi na tyle spójnie, że trudno mi odróżnić, co jest z kiedy.
Trochę dziwnie słucha mi się tej płyty, od kiedy już wiem , co to za ludzie tam grają. Gęby we wkładce naznaczone walcem czasu, posiwiałe, wyłysiałe ojce dzieciom, a i pewnie dziadki wnukom, a zagrane to z takim entuzjazmem, przynajmniej dwa razy młodszym od metryk. Debiutanci, a płyta brzmi dojrzało, w gruncie rzeczy amatorzy, a grają jak zawodowcy.
A na bonusowej płytce dodanej do bardzo efektownego wydania specjalnego (digi-book, a jakże, dychę droższy od wersji normalnej) min. jeden utwór bardzo dobrze znany fanom Kansas – “Belexes” i to w wersji koncertowej, i to w wersji dobrej.
Tak na marginesie i na koniec – w porównaniu ostatnią studyjną płytą Kansas “Somewhere to Elsewhere”, “Before Became After” wypada moim zdaniem korzystniej.