01. Bude 0:25 02. Happy With What You Have To Be Happy With 3:53 (-0:19) 03. Mie Gakure 1:59 04. She Shudders 0:35 05. Eyes Wide Open (Acoustic Version) 4:04 06. ShoGaNai 2:53 07. I Ran 0:38 08. Potato Pie 4:30 09. Larks Tongues In Aspic (Part IV) (-0:33) 10:25 10. Clouds 4:11 /
Całkowity czas: 34:37
skład:
Adrian Belew - guitar, vocal,
Robert Fripp – guitar,
Trey Gunn - Warr guitar, rubber bass, fretless Warr guitar,
Pat Mastelotto – drumling
Ocena:
7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
18.02.2005
(Recenzent)
King Crimson — Happy With What You Have To Be Happy With
W roku 2002 nakładem Sanctuary Records ukazała się płyta EP stanowiąca przystawkę do dania głównego legendarnego zespołu King Crimson, daniem głównym miał być zapowiadany album The Power To Believe, zaś przystawka, by utrudnić szpiegom jej zapamiętanie nazywała się Happy With What You Have To Be Happy With.
Rozpoczyna się dziwnym jak na King Crimson, Bude, bardzo nowoczesnym wokalem lekko przepuszczonym przez vocoder(?). Fraza tytułowa przebiegająca między kanałami w drugim utworze jest potwornie wręcz psychodeliczna. Ciężka przeprawa dla kogoś, kto nie jest zaznajomiony ze wcześniejszymi dokonaniami grupy, choć trzeba przyznać, że mocno zaskoczyli nawet starych fanów. Zwłaszcza ostatnie dziewiętnaście sekund, które są odliczaniem do zera tylko z głosem Adriana. Trzeci utwór Mie Gure to instrumentalny pasaż, gdzieś z przestrzeni, podróży i chwili zapomnienia – szkoda, że tak króciutki. Choć tak naprawdę następny She Shudders jest krótszy prawie czterokrotnie.
Eyes Wide Open to kolejny drugi po Happy With What You Have To Be Happy With utwór singlowy z nowej płyty. Ciekawostką jest tutaj to, że został zagrany akustycznie, w przeciwieństwie do swojego odpowiednika na pełnym albumie. Przepiękna solówka gitarowo-perkusyjna w środku utworu, zbiła mnie z nóg, mimo, że jest bardzo nie karmazynowa. Jakieś wschodnie rytmy (najbliżej mi stąd do Japonii). I niewiele się pomyliłem ShoGaNai to perkusyjna wyprawa do Kraju Kwitnącej Wiśni, a dodatkowo tytuł japońskiej wersji tego wydawnictwa. Zaskakująca kompozycja. Kolejna I Ran to znów dziwny wokal – jakoś podpasował zarówno Adrianowi jak i Robertowi – jest to zaskakujące, ale na dłuższą metę troszeczkę męczące. Potato Pie rozpoczyna się pięknym klasycznym blues’owym podkładem, który trwa przez prawie cały utwór. Jest to jednak blues przetworzony przez King Crimson i nie wiem, czy bluesmani by to przyjęli bez zastrzeżeń. Utwór rozrasta się, zamienia w ścianę dźwięku, by w połowie trzeciej minuty przejść w spokojniutką gitarę, bas i perkusję, zagrane tak jamm’owo i klubowo, że aż dziw bierze człowieka, ze to King Crimson. MISTRZOSTWO.
Teoretycznie najważniejszym utworem powinien być któryś z promujących album, a najlepiej tytułowy. Dla mnie jest nim jednak Larks Tongues In Aspic (Part IV) – czyli najprawdziwszy potężny King Crimson. Utwór jest poprzedzony półminutową muzyczną przestrzenią, ciemną, mroczną i przypominającą z kim mamy do czynienia. Prawie jedenaście minut pełnych pokręconych, wydawałoby się kompletnie niespójnych dźwięków, uderzeń w kanałach, dzikich zagrywek. Całość jednak pięknie się razem układa w jednolitą masę, stanowiącą kontynuację tematu sprzed dwudziestu pięciu-sześciu lat. Cloud to zakończenie tego albumu, które jest karmazynową improwizacją, zawierającą fragmenty różnych utworów, nie tylko z tej płyty i ze zbliżającego się albumu. Jak dla mnie jest to swojego rodzaju żart muzyczny, ale naprawdę doskonale zrealizowany.