Recenzowany album to piąte i jak dotąd ostatnie wydawnictwo solowego projektu Mirka Gila, ukazujące się od ćwierć wieku pod nazwą Mr Gil. Nie ukrywam, że moje początki z muzyką, jaką prezentował w tej solowej odsłonie jeden z filarów legendarnego Collage, były trudne. Zupełnie inaczej było z Believe, które weszło do głównego nurtu muzycznych przedsięwzięć Mirka. Przełamanie lodów przyszło dosyć późno, z poprzednim albumem zatytułowanym „I Want You To Get Back Home” z 2012 roku. Klimat tamtej produkcji, zbudowany wespół z brzmieniem fortepianu i wiolonczeli, był bardziej optymistyczny. Po tym projekcie jednak zapanowała cisza na kolejne 10 lat.
Premiera nowego albumu przypadła na bardzo trudny wydawniczo okres końcówki 2022 roku. Wydawnictwo składa się z sześciu kompozycji, do których teksty napisali Karol Wróblewski oraz Małgorzata Kościelniak, która występuje gościnnie i współpracowała przy swoich partiach w utworze „Be for Me (Like a Tree)”.
Muzycznie „Love Will Never Come” jest surowy, przepełniony melancholią, z mocnym akcentem perkusyjnym i gitarowym budującym napięcie. Jednak to nie one mają tutaj ostatnie słowo. To wokal nadaje albumowi łagodniejszy klimat. Sześć kompozycji, choć różnorodnych, opiera się głównie na gitarze akustycznej przeplatającej się z elektryczną, basem, perkusją i delikatnym wokalem, bez dodatkowych instrumentów. Gitara momentami brzmi surowo, przypominając brzmienia wczesnego Pearl Jam, jednak utwory są znacznie bardziej rozbudowane. Poprzednie albumy tryskały energią, co więc stało za tak dramatyczną zmianą?
Te sześć utworów jest niezwykle smutne, choć może to kwestia melancholijnego wykonania? Karol Wróblewski, swoim stonowanym, aksamitnym głosem, nadał im kształt dołujących suit, dopełnionych przybijającą liryką o samotności, zagubieniu i uciekającym życiu. W utworach „Without You” oraz „Be for Me (Like a Tree)” gościnnie słyszymy Gosię Kościelniak, która świetnie uzupełnia partie wokalne, wprowadzając dialog z męskim unisonem Karola. Ze względu na liryczny klimat, odbiór utworów jest wyraźnie mroczny, choć nie wymagający nadmiernego zaangażowania słuchacza, aby zagłębiać się w nieskomplikowane teksty. Alternatywnie, można skupić się na wokalach jako na kolejnych instrumentach, uzupełniających harmonię utworów. I w tej roli partie wokalne także wypadają bardzo przyzwoicie.
Odkładając na bok dygresję odnośnie liryki - album jest surowy, ale przyjemny w odbiorze. Docenić tutaj trzeba właśnie tę prostą formę, bez nadmiernie rozbudowanych partii instrumentalnych. Ta surowość wyrazu w połączeniu z interpretacją Karola Wróblewskiego tworzy esencję tego albumu. Do tego dochodzi teledysk do utworu „Stone”, który jest czarno-biały, z lekko post-apokaliptycznym klimatem dzięki efektowi zdjęć w technice podczerwieni. Jeśli szukacie porywających, przebojowych kompozycji znanych z wcześniejszych albumów Mr Gil czy Believe, to chyba już na innej półce. Ale jeżeli nie są wam obce utwory o bardziej egzystencjalnej treści, w całkowicie mrocznej, poetyckiej oprawie, z mniej angażującą, stonowaną formą muzyczną i bardziej klimatycznym brzmieniem – to jest to album jak najbardziej dla was. Grać nocą, nie za głośno i najlepiej przy lekkim oświetleniu.