Uwielbiam takie recenzyjne strzały. Kapela kompletnie mi nieznana, tymczasem recenzyjny egzemplarz wyjmuję ze skrzynki i bez zbędnych doczytywań i internetowych podpowiedzi wkładam do odtwarzacza. Zawsze ten moment pierwszego dźwięku jest najbardziej intrygujący. A jest jeszcze fajniej, gdy takiej „randki w ciemno” nie chce mi się przerywać i ją kontynuuję. I tak było w przypadku debiutanckiego albumu formacji Szeptucha. Zresztą czułem, że będzie niebanalnie, gdy zobaczyłem kapitalne i klimatyczne zdjęcie grupy, skrywające się pod srebrnym dyskiem. Ale po kolei…
Zamowy to debiutancka płyta pochodzącego z Białegostoku zespołu Szeptucha. Już sama nazwa formacji, oznaczająca ludową uzdrowicielkę, dodaje jej pewnej magiczności. A gdy dorzucimy do tego, że tytułowe Zamowy to krótkie, słowne zaklęcia mające na celu uzdrawianie a sama płyta ponoć nabierała ostatecznego kształtu w Orli, miejscowości, w której leczy prawdziwa Szeptanica, okaże się, że naprawdę jest niecodziennie. Zresztą, same teksty przenoszą nas „w tajemniczy świat magii Podlasia opowiadając o pięknie dziewiczej przyrody, wierzeniach i tradycjach rodem z wielokulturowego, nieskażonego rejonu”. Dzięki temu odnoszę wrażenie, że Szeptucha jest taką rockową, współczesną wersją… polskiego, XIX-wiecznego romantyzmu (wiem, już historycy literatury odsądzają mnie od czci i wiary).
Ponieważ zwykle piszemy o muzyce z przedrostkami art i prog, zaznaczmy od razu, że Szeptucha nie ma z artrockiem wiele wspólnego. Ale jeśli w związku z tym spodziewacie się tu jakichś szamańskich brzmień, jesteście w błędzie! Bo to granie ma oczywiście w sobie sporo z folkowości i etniczności, dominuje w nim jednak nowoczesność i melodyczna atrakcyjność. Jednym słowem – jest idealnym zderzeniem tradycji z nowoczesnością. Wystarczy zresztą odpalić dwa pierwsze utwory – rozbrajająco przebojowe Próg i Szeptanica. Jeśli spodobają wam się te nośne klimaty, brnijcie dalej. A co do samej Szeptanicy – utwór ten okupował przez kilka tygodni pierwsze miejsce listy przebojów lokalnego radia. Zasłużenie. I tylko szkoda, że piosenka jeszcze chyba nie zrobiła szerszej kariery, choć ma na to czas. Bo ma niesamowity, napędzający ją motoryczny bas (jak ten w… Królowej Łez Agnieszki Chylińskiej) i rewelacyjną linię melodyczną. Kolejne kompozycje przynoszą wszak sporo różnorodności. Cień jest rytmicznie plemienny i klasycznie folkowy w zaśpiewach Katarzyny Antosiewicz (bardzo mocny punkt Szeptuchy!) ale też i takie blues rockowe rozwiązania, podparte partiami harmonijki ustnej. Z kolei Cisza atakuje quasi „dyskotekowym funkiem” (znów te basowe figury) i fajnymi harmoniami wokalnymi. Za horyzontem może zaskoczyć gdzieś w środku rockowymi, nieco psychodelicznymi riffami, mogącymi przywoływać… Porcupine Tree (a miało nie być proga). A jest jeszcze kończący całość, jakby totalnie odstający od reszty, Kruk. Taki amerykański, dzięki partiom gitary i harmonijki, wręcz „country’owy”…
Cóż, trudno ich zaszufladkować, ale czy warto? Jest tu w każdym razie i pop, i rock, i folk. Często ubrane we wręcz taneczną przystępność. Mogę tu wrzucić różne nazwy, często może zaskakujące, które przyszły mi do głowy podczas odsłuchiwania Zamów – Sorry Boys, The Dumplings a nawet… Renatę Przemyk z albumu Rzeźba dnia. W każdym razie - polecam. Warto zauważyć ten debiut!