Dwa lata po albumie Frat3r grupa Galaad oferuje kolejny, czwarty już pełnowymiarowy krążek zatytułowany Paradis posthumes, który swoją oficjalną premierę będzie miał pod koniec tego miesiąca. Z drugiej strony pisanie w ich przypadku o „już” czwartej płycie jest średnio adekwatne do sytuacji. Bo ta założona w 1988 roku w Moutier szwajcarska grupa ma ponad trzy dekady. W latach dziewięćdziesiątych muzycy wydali dwie płyty (Premier Février, Vae Victis) i w 1997 roku rozwiązali zespół. Powrócili po prawie dwudziestu latach, już w XXI wieku, a symbolem odrodzenia był album Frat3r. Co ciekawe, mimo długiej historii formacja funkcjonuje cały czas w tym składzie, jedyny wyjątek pojawił się na albumie Vae Victis, gdzie Vincent Berberat zastąpił basistę Gérarda Zubera.
Zresztą grupa nie jest obca naszym czytelnikom, pisaliśmy o ich dwóch płytach, w tym o ostatniej w tym miesiącu. Kilkanaście lat temu Naczelny pisząc o Vae Victis powiedział, że ma ona zasadniczo tylko jedną wadę. Ukazała się o 10 lat za późno. Gdyby zespół mógł wydać ją już w 1986 roku, całkowicie odmieniłaby historię europejskiego art-rocka. Hmm… ciekawa i odważna konstatacja, wobec której pozostaje mi dodać, że po tych wielu latach artyści może nie tworzą dzieł przełomowych, nagrywają jednak muzykę bardzo wysokiej próby. Muzykę obciążoną wieloma inspiracjami, jednak na swój sposób wyrazistą i z cechami nadającymi jej oryginalności.
I Paradis posthumes to wszystko potwierdza. Jedenaście premierowych kompozycji i nieco ponad godzina muzyki wpisują się w nowocześnie podany i brawurowo zagrany art-rock. Całość zaczyna instrumentalna i krótka Terra pełniąca rolę swoistego intro, z początku leniwa, jakby nawiązująca klimatem do muzyki Ennio Morricone z westernów Sergio Leone. Później jednak zyskuje tempa i pewnego symfonicznego wręcz rozmachu. Kolejny Apocalypse jest jednym z dwóch najdłuższych utworów w zestawie i kto wie czy nie najlepszym? Kompozycja bowiem pięknie łączy wszystko to, co w muzyce Galaad obecnie najlepsze. Zaczynają ją dźwięki gitary i chóry gregoriańskie w tle, po czym uderza mocne brzmienie gitary. Utwór nabiera rozmachu ubranego w wiele wątków, zmian tempa i klimatu, spaja go jednak główny melodyczny motyw śpiewany przez charyzmatycznego Theurillata, z ogromną pasją, emfazą i emocjami. Zresztą teksty śpiewane są w języku francuskim, co dodaje temu nagraniu, ale i pozostałym utworom, pewnego dramatyzmu. Absolutnie znakomity jest ponad dwuminutowy finał tej kompozycji ozdobiony przecudnej urody solową figurą gitary, taką z tych przejmujących, przy których chce się wręcz przyklęknąć. Kolejny Moments, wykorzystany do promocji z odpowiednim klipem, jest spokojniejszy, w zasadzie balladowy, ale ponownie ze wzruszającą melodią, ciekawą elektroniką i ujmującym patosem. Le rêve d'unité z początku z syntetycznym rytmem i przetworzonym wokalem Theurillata znów rozwija się w utwór pełen pasji, z soczyście grającym basem Gérarda Zubera i iście witalnymi harmoniami wokalnymi. Amor Vinces atakuje hard rockowym riffem i jakby prostszą strukturą a La douleur, wraz z którym mamy za sobą połowę albumu, znów wraca do większej złożoności.
I tak to również dalej wygląda, w drugiej części krążka, która nie jest może tak brawurowa jak pierwsza, niemniej zawiera mocne punkty w postaci L'instinct, l'instant, czy ozdobionego epickim finałem Jour sidéral. Znajdziecie w nich mnóstwo zabawy muzycznym kontrastem, zmian nastroju, zgrabnych aranżacji, śpiewnych partii wokalnych i fajnego uzupełniania się gitar z instrumentami klawiszowymi. Cóż z tego, że czasami usłyszymy nasze rodzime Riverside, czy klasyków z Marillion, wszystko brzmi całkiem świeżo.
Jeśli szukacie zatem w tych czasach pełnego emocji, kapitalnych melodii i dobrego brzmienia albumu w neoprogresywnym stylu, który jednak nie trąci myszką, powinniście sięgnąć po Paradis posthumes. Nie jest to smętne, wydumane i przekombinowane, jak większość tego typu współczesnych produkcji, a treściwe, mięsiste i pełne muzycznego żaru. To już dziś jeden z moich kandydatów do wysokich miejsc w muzycznych podsumowaniach tego roku. Polecam!