Tematem płyty „The Kinks Are the Village Green Preservation Society” jest nostalgia. Wiele utworów skupia się po prostu na wspominaniu przeszłości ale Ray Davies, główny dostarczyciel tekstów jest niepewny co do tego jak żyć – z jednej strony pragnie, aby przeszłość została zostawiona sama sobie a z drugiej strony jest rozczarowany i cyniczny co do niepewnego i obojętnego świata, który chce eksplorować. To że nie może wrócić do pełnego melancholii, niewinnego, prostego życia, które prowadził już w otwierającym płytę „Village Green” jest głównym tematem. Ukazuje on tu obie strony wewnętrznego konfliktu. Piosenkarz czuje się dobrze w Village Green, ale chce żyć własnym życiem, więc odchodzi, ale kiedy wraca, gdy zewnętrzny świat go męczy, widzi, że do wioski przybyli również inni, pragnący znaleźć ukojenie w idyllicznym, prostym miejscu. Ale dzięki ich obecności to niegdyś nostalgiczne miejsce nie jest już wyjątkowe, a wszystko co było kiedyś naturalne, przypomina wypolerowany antyk.
Teksty utworów zamieszczonych na tej płycie zadają pytanie: czy jest naprawdę sens wykorzystywanie wspomnień z przeszłości? Jeśli tak, czy doceniamy je za to, czym naprawdę były, czy po prostu spoglądamy na nie w różowych okularach, gdy starzejemy się i nasza rzeczywistość nas przygniata? Mimo upływu 52 lat te kwestie nadal są aktualne i jakże rzeczywiste w obecnych czasach.
No a teraz porozmawiajmy trochę o muzyce. Każda z piosenek ma swoje unikalne i zapadające w pamięć melodyjne haczyki, które tworzą bogatą i bujną kompozycję, czasem psychodeliczną produkcję a namiętny wokal wciąga Cię dalej w słodko-gorzkie emocje. Dave Davies po wydaniu płyty powiedział: ”To najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiliśmy”, a jego brat Ray nazwał to „marzeniem zagubionego”.
Kapryśny, otwierający utwór „The Village Green Preservation Society” wymienia wszystkie „staroangielskie” rzeczy, którym grozi wyginięcie, np. „małe sklepiki”, porcelanowe filiżanki i dziewictwo. To idealny początek, ponieważ tworzy nastrój na cały album. „Do You Remember Walter?” wspomina przyjaciela z dzieciństwa i zastanawia się, jacy są teraz gdy dorośli. Ray śpiewa: ”Walter, pamiętasz, kiedy byłeś młody, a wszystkie dziewczyny znały Twoje imię?/ Walter czy to nie wstyd, że nasz mały świat się zmienił?”. Całość leci w tym samym nostalgicznym tonie, na tle wspaniałej perkusji i charakterystycznych dla Dave’a gitarowych uprzejmości, połączonych do tego z odważną grą na basie. Bardzo mocna melodia.
„Picture Book” jest prawdopodobnie najbardziej naturalnym wyborem dla singla, będąc numerem bardzo przyjemnym w słuchaniu, z mocnym basem i chwytliwym refrenem. Mnie natomiast bierze kolejna porcja. „Johnny Thunder” to po prostu świetna, radosna piosenka pop, oparta na entuzjastycznym brzmieniu, sugerowanym przez gitarę i świetne harmonie wokalne, które to napędzają do dania ci kuksańca:”Chociaż wszyscy starali się jak najlepiej/ Stary Johnny przysiągł, że nigdy, przenigdy nie skończy tak jak reszta”.
Całość przechodzi do ciężkiego rhythm and bluesowego „Last of the Steam Powered Trains”, który dodaje albumowi nieco różnorodności. To numer o niesamowicie kreatywnej strukturze. Piosenka rozwija się powoli i leniwie, po czym w miarę postępu utworu stopniowo nabiera energii, a pod koniec nawet przyspiesza. Brzmi jak powoli odjeżdżający pociąg, coraz szybciej…
Najbliższą psychodelicznemu zawiasowi jest „Big Sky”. Świetny riff i bębnienie przeplata się z mówionymi wersetami a wiktoriański posmak zwrotek rozjaśnia całość. Przyjemna piosenka „Sitting by the Riverside” zagrana została w stylu music hallu i bez dwóch zdań oddaje ona sielski obraz siedzenia na trawiastym brzegu rzeki z koszem pełnym piknikowskich wiktuałów. Wysoka i roztrzęsiona melodia nadaje mu kapryśny charakter, a klawesyn pod koniec refrenu właśnie przenosi nas w oniryczną atmosferę. Kolejnym numerem jest „Animal Farm”, prosty, rockowy numer z ładnym pakietem harmonii wokalnych szalejących przez cały album. To następny mocny punkt programu.
Kolejne piosenki zasługują na wspomnienie, ponieważ są tu smaczki bez których torcik byłby co najmniej gorzki. „Village Green” ma piękną, melancholijną melodię i to wystarczy. „Starduck” biegnie wzdłuż linii i to następna radosna popowa piosenka. Ładnie wkomponowane skrzypce podkreślają tylko charakterystyczny wokal, w refrenie zbliżający się do plażowego chłopca. Obszerne użycie fletu w „Phenomenal Cat” czyni z tego utworu dziwną psychodeliczną melodię spotęgowaną rymowanką o kocie a atmosferę wiejskiego jarmarku odczujesz w „All Of My Friends Were There”. Zaśpiewany przez Dave’a Daviesa „Wicked Annabella” opowiada mroczną historię o czarownicy i jej demonicznych niewolnikach. Muzyka stara się dopasować do tajemniczych metafor tekstów zmierzając w stronę acid rockowych dźwięków. Uff, po tych kwasach zespół przedstawia w bardzo niewinnej formule opartej na rytmach calypso, miłosną piosenkę „Monica”, która prowadzi do radosnego święta w zamykającym płytę numerze „People Take Pictures of each Other”.
„The Kinks Are The Village Green Preservation Society” udaje się zrobić dokładnie to, do czego dąży każdy album koncepcyjny, od początku do końca: opowiedzieć historię i sprawić byś żył nią przez cały czas trwania płyty. Niektóre z piosenek potrzebują trochę czasu, zanim wyrosną w Tobie, ale kiedy już się pojawią, nie będziesz w stanie wyrzucić ich z głowy. To w pełni angielska płyta a kiedy pragniesz złapać trochę świeżego wiejskiego powietrza i do tego czujesz się przygnębiony to zamiast wsiadać do samochodu i jechać po prostu włącz sobie płytę zespołu The Kinks i spójrz przez okno.