Z pewnym opóźnieniem, wszak pierwotny termin premiery wyznaczono na 18 września, w październiku ukazał się dziesiąty album amerykańskiej formacji Blue October. Od razu powiem, że naprawdę świetny i na swój sposób wyjątkowy.
Z pewnością nie zaskakuje w warstwie lirycznej. Już pierwsze wersy zaśpiewane przez Furstenfelda w otwierającym całość I Laugh at Myself mówią wiele: This is the part where I laugh at myself / And the world for thinking that things could actually change / Just like the old me you knew once before / Who almost destroyed and lost everything to the same damn thing / I'm once again in my head, I'm way over my head / And I can't seem to find a place to put all this pain... Po raz kolejny jest bardzo osobiście, z odniesieniem do jego bolesnych doświadczeń z walki z chorobą psychiczną i z uzależnieniem od narkotyków. To tak naprawdę kolejne wstrząsające spojrzenie na jego życie i umysł. Tym razem jednak jest to na swój sposób historia odkupienia, artysta żyje w trzeźwości i naprawia zniszczone relacje. Album jest bardzo smutny, choć pod względem muzycznym brzmiący niezwykle melancholijnie, wręcz romantycznie, niektóre kompozycje wprowadzają nawet element pogodności.
Blisko godzinny materiał rozpoczyna I Laugh at Myself, spokojny, wzniosły, z przejmującym śpiewem Furstenfelda. To zresztą u niego nic zaskakującego, jak zwykle jest bardzo emocjonalny i przeżywa każde artykułowane słowo. Następujący po nim The Way I Used to Love You jest już inny. Mocno nabijany rytm, szorstki, wyrazisty bas i piękne tła pod nostalgiczną wokalną figurą czynią rzecz niezwykle udaną. Love Stupid, chwilami brudny i industrialany, przynosi pierwszy gościnny udział – śliczne partie wokalne Karen Hover z Sound Of Ceres. Z kolei w This Is What i Live For towarzyszy zespołowi Steve Schiltz z indie rockowego Longwave. Największym zaskoczeniem jest jednak udział w Fight For Love córki Furstenfelda, Blue Reed. Fight For Love jest tu zresztą pierwszym z hitów z kapitalnym refrenem. Przebojowość podtrzymuje następny Oh My My wykorzystany do promocji krążka. Obie kompozycje swoim stylem nawiązują do najlepszych utworów w historii zespołu. W bardziej pogodnej atmosferze utrzymuje album lekko countrowy Moving On (So Long) oraz I Will Follow You z jakby Edge'owską gitarką. Completely, z takim dreampopowym klimatem, jest jednym z moich ulubionych tu utworów. W wybrzmiewającym zaraz po nim Stay with Me dzieje się już prawdziwa magia. Zestawienie melorecytowanej zwrotki z wybuchającym i zaśpiewanym dramatycznie przejmująco refrenem po prostu ścina z nóg. Wyjątkowy utwór nawiązujący swoją siłą do kompozycji King z poprzedniego albumu I Hope You're Happy. Warto dodać, że współautorem tej kompozycji jest Will Knaak, gitarzysta grupy od 2018 roku, po raz pierwszy pojawiający się na płycie, choć grał już z Blue October koncerty (także pamiętny występ w warszawskiej Proximie, jedyny jak do tej pory w Polsce). I choć grupa osiąga w Stay with Me pewne artystyczne apogeum, pozostałe do końca płyty trzy utwory też trzymają bardzo wysoki poziom – mający wiele delikatności The Weatherman, przecudnej urody ascetyczna ballada na akustyczną gitarę i smyczkowe tła Who Do You Run From oraz Gabrielowski w wyrazie Only Lost Is Found.
Rzadko kto już dzisiaj potrafi tak muzycznie wyrażać emocje. Do tego ubierać je w przepiękne, romantyczne melodie, których tu pełno. I jeszcze zgrabnie łączyć popową atrakcyjność z rockową alternatywną a nawet artrockowymi aranżacjami. Jedna z ich najlepszych płyt i przy okazji moich kandydatek do wysokich miejsc w tegorocznym podsumowaniu płytowym.