Suplement do, całkiem niedawno zamieszczonej w naszym serwisie, recenzji ostatniej studyjnej płyty Amerykanów – ubiegłorocznego krążka Any Man In America. I to jak najbardziej na miejscu, wszak Argue With A Tree… jest najświeższym, bo… tegorocznym, wydawnictwem Blue October. To jednak tylko wznowienie tytułu wydanego przez Universal w 2004 roku, który trafia do Europy po 8 latach od premiery.
Argue With A Tree… to pierwszy koncertowy album Blue October (rzecz ukazała się także w wersji DVD), na który muzycy zdecydowali się po nagraniu trzech pełnowymiarowych krążków: The Answers, Consent To Treatment i History For Sale. Na dwóch srebrnych dyskach zapisano 25 kompozycji zarejestrowanych 4 czerwca 2004 roku w ich rodzinnym Teksasie - w Lakewood Theatre w Dallas. Spora ilość numerów oznacza, iż każdy ze wspomnianych albumów jest tu godnie i szeroko reprezentowany (w zestawie pojawił się również niepublikowany do tego czasu numer PRN) oraz to, że każdy, kto jeszcze Blue October nie odkrył, może za pomocą Argue With A Tree… bardzo szybko nadrobić zaległości. Bo to prawdziwa piguła z pierwszego okresu ich działalności, będąca jednocześnie właściwym the best of grupy.
Koncert pokazuje Amerykanów jako kapelę idealnie czującą się na scenicznych deskach. Największa oczywiście w tym zasługa charyzmatycznego frontmana, Justina Furstenfelda, który nie tylko robi właściwy użytek ze swojego charakterystycznego, lekko chropawego wokalu, ale też i nawiązuje świetny kontakt z publicznością, nie stroniąc od komentarzy między poszczególnymi utworami. Ta zresztą odwzajemnia się artyście, wtórując mu w wielu kompozycjach i to zarówno w refrenach, jak i zwrotkach (Amnesia, Balance Beam, Quiet Mind, Inner Glow, Breakfest After Ten, Calling You, czy Razorblade – by wymienić tylko te, w których jest najbardziej słyszalna). Tak przy okazji – fakt ten pokazuje – jaką estymą cieszy się ta grupa za Oceanem.
Czego poza tym możemy się spodziewać po Argue With A Tree…? Dużej ilości dobrego i przebojowego alternatywnego rocka, w którym istotną rolę odgrywają skrzypce. Raz tną energetycznie (Amnesia, Drop), innym razem tworzą nastrój (balladowy Black Orchid). Ponadto dostaniemy namiastkę country (w Independently Happy i w mocno zalatującym amerykańskim południem Breakfest After Ten), brudnego, rockowego, niemalże grounge’owego grania (Somebody), nośnego punku z jodłowaniem w stylu Focusowego Hocus-Pocus (Italian Radio), funkującego basu (James), ukłon w stronę R.E.M (Quiet Mind), czy wreszcie kilka „balladowych” kawałków (Clumsy Card House, Blue Sunshine, Black Orchid, For My Brother). Największe wrażenie robią jednak przeboje ze świetnymi melodiami: HRSA, Calling You, czy mój ulubiony Chameleon Boy. Bardzo udany koncertowy album, do tego soczyście nagrany. Nic tylko odpalać…