Po ośmiu latach milczenia powraca do gry warszawska formacja Inside Again. W trochę zmodyfikowanym składzie, choć trzeba przyznać, że aż czterech aktualnych muzyków grupy brało udział w nagraniu debiutu. Przypomnijmy, że artyści zadebiutowali w 2010 roku płytą End Of The Beginning a dwa lata później opublikowali album Songs Of Love & Disaster.
Po czerwieni i bieli (zdobiących okładki pierwszych płyt) tym razem dominuje czerń. Nieprzypadkowo, bo to album bardzo mroczny. Na swój sposób wpisany w pewien koncept wyrażony oczywistym tytułem, wyrazistą okładką i grafikami autorstwa Artura Szolca. Do tego spięty muzyczną klamrą - dwoma instrumentalnymi fragmentami, odpowiednio zatytułowanymi Sunset i Sunrise. Bo są tu historie, które dzieją się w nocy, zapoczątkowane industrialnym zgiełkiem kończącego się przy zachodzie Słońca dnia (Sunset) i zakończone łagodną, elektroniczną impresją oddającą budzący się o wschodzie Słońca dzień.
Pod względem muzycznym panowie eksplorują znane z poprzednich płyt rewiry, balansując między gitarowym graniem a dosyć ekspansywnie wykorzystywaną elektroniką. Między rockiem, czy jego bardziej progresywną odmianą, a metalem. Z tą różnicą, że tym razem jest to płyta chyba bardziej klimatyczna i przestrzenna. No i zyskali na niej warszawianie więcej wyrazistości. Pamiętam, że pisząc o debiucie przywoływałem takie nazwy jak Archive, Prorcupine Tree, Pink Floyd czy Depeche Mode. Tu absolutnie nie mamy takich bezpośrednich odniesień i to duży plus, że artyści, mimo sporej przerwy, „grają swoje” i są na swój sposób już rozpoznawalni.
Tak jak napisałem, większość kompozycji ma raczej stonowany i klimatyczny charakter. Przykładem niech będą Cold Dark Summer, Closer, Wired Heart, czy Roads i Tonight, które są ożywiane bądź to przez refreny czy przez bardziej energetyczne, szybsze końcówki (patrz snujący się wręcz Tonight okraszony w finale płomienistym, ekspresyjnym gitarowym solo). Po przeciwnej stronie barykady jest Gasoline, ostry, drażniący, jakby buntowniczo – punkowy, choć „zwolniony” w refrenie. Pewnym brudem i szorstkością zwraca uwagę Liar King. Sporym plusem są też wchodzące do głowy z każdym kolejnym przesłuchaniem ciekawe melodyczne tematy zawarte w poszczególnych kompozycjach. Dobry, zasługujący na uwagę album.