Trudno określić historię szwajcarskiej Clepsydry jako zwykłą i harmonijną. Formacja zaczynała w Locarno prawie 30 lat temu! Przez pierwszą dekadę zdołała wydać cztery płyty i na… 13 lat zamilkła. Jej powrót po latach nie przyniósł jednak premierowej muzyki, tylko pięknie wydany box 3654 Days, którego tytuł oznaczał czas jaki upłynął od wydania debiutu do albumu Alone. Było też kilkanaście koncertów, w tym występ w Polsce, i wielka nadzieja na nową muzykę. Nic z tego nie wyszło a fani musieli się pocieszyć wydanym w 2015 roku koncertowym wydawnictwem Live @ RoSfest 2014. Co jednak się odwlecze, to nie uciecze. Po czterech latach zapowiedzi, puszczania sygnałów, że już niebawem, że zaraz… wreszcie jest. Piąty pełnowymiarowy album Szwajcarów.
Ten nieco retrospektywny wstęp nie jest przypadkowy. Bo mam do nich słabość, wynikającą z tego, że gdy zaczynali na początku lat dziewięćdziesiątych, także i ja byłem pod silnym wpływem neoprogresywnego rocka, tego nieco starszego, ale i tego rodzącego się wówczas. I choć dziś z mniejszą atencją sięgam już do klasycznego neoproga, to nowa płyta Clepsydry sprawia mi dużo frajdy i przywołuje miłe wspomnienia.
Bo artyści nagrali taką płytę, jakby czas dla nich się zatrzymał na progu lat dziewięćdziesiątych, gdy zaczynali swoją muzyczną przygodę. Trudno ich nie rozpoznać już po paru dźwiękach. Bardzo wysoki, pełny emfazy, z odpowiednim pogłosem, wokal Aluisio Magginiego, sążniste, melodyjne solówki gitarowe (tym razem już Luigiego Biamino, niemniej trzymają styl Marco Cerulliego i Gabriele Hofmanna), czy głębokie klawiszowe tła wypełniające przestrzeń autorstwa Philipa Huberta. Do tego identyczne wręcz jak przed laty brzmienie. No i zwykle długie, rozbudowane, pełne symfonicznego wręcz zacięcia kompozycje ozdobione co jakiś czas ładnymi melodiami. To ich silna strona. Oczywiście że ewidentnych inspiracji jest tu mnóstwo. Nie sposób nie zauważyć krystalicznie czystych nawiązań do wczesnego Marilionu. Klawiszowy popis w When the Bells Started Ringing jest jakby żywcem wyjęty z Garden Party!
Z drugiej strony są tu momenty, które pokazują Clepsydrę z nieco mniej znanej strony. Wspomniany When the Bells Started Ringing, otwierający zresztą album, może początkowo mocno zaskoczyć wiernych fanów. Bo to chyba najmocniejszy w ich dyskografii numer! Selektywne, mocarne riffy predestynują go do kategorii „progmetal” i przy okazji czynią jednym z najlepszych tematów w zestawie. Z inności mamy tu jeszcze najkrótszy, bo niespełna trzyminutowy, Lousy Soul. W zasadzie instrumentalna miniaturka, jednak dzięki brzmieniu fletu, nabierająca nieco folkowego jak na nich szlifu. Każda z kompozycji jest ciekawa i wartościowa, warto wszak wyróżnić ujawnione jako pierwsze do promocji Millenium, które ze swoim kwadransem stało się najdłuższym utworem w historii Clepsydry. Dla starych fanów po prostu mus!