Wznieśmy toast dla niewątpliwych liderów sceny Los Angeles i ich wspaniałego drugiego longplaya. Love i „Da Capo”. Wyraźnie dokumentujący wzrost muzyki Love w porównaniu z debiutem, oraz nowe, wyrafinowane oblicze psychodelicznego rocka. Proste, garażowe piosenki odeszły w niepamięć a pojawiła się energia, serce, wspaniały dźwięk i diamenty poszczególnych utworów. Niestety pojawiła się też heroina i niezbyt ciekawe stany świadomości lidera. Ale one uwidoczniły się najpełniej na „Forever Changes”. Arthur Lee później stwierdził, że to były jeszcze takie dziewicze czasy.
Płyta powstała w 1966 roku i zaręczam ci, że jest to muzyka, którą Beatlesi i Rolling Stonesi chcieliby pisać i wykonywać. No przecież piosenka „She Comes in Colors” jest rześką inspiracją dla „She’s A Rainbow” a „Revelation” stanowi jawną inspirację „Goin’ Home”. Lee postanowił wprowadzić pewne zmiany, barwiąc utwory na lekko jazzująco, dodając klasyczne elementy, poprzez rozszerzenie składu i instrumentarium. Wprowadzenie do ciężkiego już arsenału brzmienia fletów, klawesynu i saksofonu, urozmaiciło niewątpliwie brzmienie grupy. Strona pierwsza płyty zawiera wyraźne, eleganckie aranżacje, które swoje apogeum osiągnęły na kolejnym albumie. Ale to tutaj jest niepowtarzalne „Stephenie Knows Who”, psychodeliczny walc z wokalem zapraszającym na parkiet. I już właśnie od tego pierwszego numeru słychać zmianę brzmienia grupy. Wokal Lee jeszcze lekko garażowy ale już saksofon i jazzowe klimaty pchają „Da Capo” do przodu. Psychodeliczna, oniryczna w swoim wyrazie „Orange Skies” wzbogacona partią fletu czyni cudne wrażenie. Klejnot zamknięty w kilku minutach. Zresztą utwór ten najpełniej ukazuje w którym kierunku pójdzie grupa na kolejnej płycie. Kolejnym numerem zabierającym nas w stronę baśniowej psychodelicznej krainy jest „Que Vida”. Po prostu uroczy numer. I tyle. Łaaaał ale buja!!!
No ale tak łagodnie nie może być. „Seven and Seven Is” oznacza się garażową jazdą na pełnym biegu. Ta kinetyczna energia zawarta w tym utworze ciągnie w stronę pustej autostrady pełnej wytartych siedzeń. Wynurzający się z kolejnej baśni „The Castle” utrzymuje klimat spokoju a brzmienie klawesynu wspaniale współgra z gitarą klasyczną. Cudo. No i „She Comes in Colors” brzmiący jak motyl zatopiony w kawałku bursztynu. Drugą stronę płyty zajmuje długi bluesowy jam „Revelation”. No cóż, „Da Capo” jest jedną z pierwszych płyt, które całą stronę wypełnia jeden długi numer. Kilka miesięcy wcześniej wydana była kompozycja „Sad Eyed Lady of the Lowlands” Boba Dylana zamieszczona na czwartej stronie albumu „Blonde on Blonde”. Na „Revelation” muzycy Love pokazują jak nie spartolić prostego bluesowego grania. Pokazują jak ten gatunek może brzmieć, gdy instrumentami wiosłują szaleńcy. Luźny, naprowadzony adrenaliną napełniającą serce dźwięk „Revelation” pozostawia wielopłaszczyznowy urok. Posłuchaj tych subtelnych skomplikowanych niuansów wydobywanych przez Lee czy elektrycznych linii Echolsa, które z czasem mogą okazać się proste. Zanurz się w pętle basu i perkusji, a epizody przechodzenia w róg obfitości doprowadzają do muzycznej magii.
Posłuchaj sercem, umysłem, duszą całą tą mieszankę otwartych stanów świadomości.
To właściwie piękna sprawa wypuścić takie wydawnictwo. Szalona wizja grania, schizofrenia, psychodelia i kocioł łączenia melodii, jazzu i bluesa tworzy tę niebywale kolorową płytę.
Jeśli nie znasz tej pozycji albo zatrzymałeś się jedynie na „Forever Changes” nie trać czasu, koniecznie poznaj „Da Capo” bo warto wejść w ten baśniowy świat tym bardziej, że teraźniejszość jest taka mdła.