Remanent 2016.
Któż to jest Juliusz Kamil? Muzyk zespołów GandahaR i Economical, zwycięzca „Szansy na sukces”, finalista „The Voice Of Poland”, „The Voice Of Switzerland” i polskiej edycji „Must Be The Music”, wokalista, kompozytor, multiinstrumentalista. Swój debiutancki album „Honey I’m Home” tworzył w sumie trzy lata. Sam stworzył wszystkie utwory, nagrał lwią część partii instrumentalnych i wokalnych, całość wyprodukował, zaaranżował i zmiksował…
Co można powiedzieć o Kamilu po przesłuchaniu „Honey I’m Home”? Że jest bardzo dobrym wokalistą i rzetelnym instrumentalistą, natomiast jako twórca flirtuje z przeróżnymi stylami, co owocuje mocno eklektycznym i co nieco nierównym albumem. Całość zaczyna się intrygującym wstępem, głównie fortepianowym, z dramatycznym, niby-filmowym tłem klawiszy, a potem mamy bodaj najlepszy na płycie „Sleep Hyde Sleep” – porcję dynamicznego, rockowego grania, z mocno zaznaczonym pulsem bębnów, z bajkowym głosem Aleksandry Pęczek, z nieco space-rockowym, szalonym finałem. A zaraz potem dostajemy jeszcze elegancką fortepianową kompozycję „Waltz In G Minor”. Do tego efektowne ballady – „Czas”, zbudowany głównie na fortepianowych brzmieniach, z uroczym śpiewem Pęczek na pierwszym planie, czy ładnie się rozwijającą „Ev’ry Single Day”, również z oszczędnym, fortepianowym początkiem, potem nabierającą mocy. Jest jeszcze podniosła, jakby filmowa „Teraz”, acz tutaj chwilami robi się nieco zbyt patetycznie, i „Give Me A Chance 2 Love U”, trochę zbyt konwencjonalnie popowa. Do tego bardziej rockowe rzeczy - „How Important Is My Soul”, granie w stylu akustycznego rocka pierwszej połowy lat 90., z ekspresyjnym śpiewem i takąż grą na pudłówce. „I Hate Lovin’ U” to porcja dynamicznego grania o lekko funkowym rodowodzie, z ładnym śpiewem Kai Balmer. A na koniec dostajemy przebojowy pop-rock „Zaczarowani”.
Co możemy powiedzieć o Kamilu po przesłuchaniu tej płyty? Na pewno ma duży potencjał tak wykonawczy, jak i twórczy, kombinuje z różnymi stylami i brzmieniami – a takie stylistyczne niedookreślenie z reguły dobrze o wykonawcy świadczy, bo oznacza, że stara się on znaleźć własny styl, własne brzmienie. Natomiast pewnym problemem z tą płytą jest to, że poszczególne utwory robią dobre albo bardzo dobre wrażenie, natomiast płyta jako całość jest nierówna, stylistycznie rozchwiana od Sasa do Lasa i nieco dezorientująca. Spory potencjał twórczo-wykonawczy niewątpliwie jest, mam nadzieję, że na kolejnej płycie różne inspiracje uda się przekuć w bardziej spójny, mniej chaotyczny materiał. Na razie lekko naciągnięte siedem gwiazdek.