Dlaczego nie spytasz drzew, czy cię lubią? Może kłamią i udają, że rosną dla Ciebie.
Jak łatwo jest uwierzyć jeśli w nocy jest światło. Najpierw spróbuj przywołać noc, potem zimę, potem jeszcze śpiew, a jak już wszystko przywołamy to można zasłuchać się w niezwykłą opowieść o słonecznych brzegach rzeki zapomnienia. W otwartych drzwiach świat pusty od nocy. I zdaje się, że on patrzy na mnie, że przyczaił się i czeka.
Debiut połowy kwartetu Crosby Stills Nash and Young czyli płyta „Graham Nash-David Crosby” powstał w 1972 roku, gdy Stills po raz kolejny nie mógł dogadać się z Youngiem. Dwaj kumple Crosby i Nash postanowili nie zwracać uwagi na to co dzieje się u ich współpracowników i weszli do studia aby nagrać tą płytę.
A debiut ten jest po prostu wyśmienity i smakuje jak dobre stare wino.
Ta płyta jest jak poranna rosa o zapachu słoneczników. Osadzona głęboko w tradycji amerykańskiej muzyki wywołuje niezapomniane chwile w trakcie słuchania. Kompozycje obu muzyków robią wrażenie. Czy country rockowe „Southbound Train” Nasha, czy jazzujące „Games” Crosby’ego, to nie ma znaczenia. To świetnie gra. Pozostaje tylko dać się unieść i swobodnie otworzyć swój umysł na te dźwięki. Jak zwykle harmonie wokalne zostały doprowadzone do perfekcji i ponownie powstała płyta, która wywarła ogromny wpływ na całe pokolenie amerykańskich wykonawców. Mamy tutaj utwory muzyków, które trzymają wysoki poziom. Wędrujące po jazzowej czułości „Whole Cloth” zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Tak dobry wokal Crosby’ego tylko utwierdza mnie w tym, jak bardzo lubię go słuchać. Albo „Where Will I Be?” – łagodna akustyczna piosenka z ładną melodią, czy nawiązujący do jego pierwszej solowej, płyty a znany z występów z muzykami Grateful Dead utwór „The Wall Song”. O! to jest brama. Pełen niesamowitego klimatu spływający w stronę psychodelicznej drogi „The Wall Song” nie znalazł się tu przypadkowo. Duch epoki nadal jest wyraźny.
A Nash? Jego skłonność do bardziej popowych kompozycji w ogóle nie razi. „Blacknotes” to wokal i fortepian zagrane na żywo, „Strangers Room” jest bardziej rockowe, wspomagane przez orkiestrę a „Frozen Smiles” prowadzi do otwartych bram serdeczności. No i „Immigration Man” autobiograficzna opowieść będąca pod wyraźnym wpływem „Ohio” Neila Younga. Wspaniały utwór kończący ten album.
Tak sądzę, że pory roku dyktować zgięciem przegubów, to piękna, wyśmienita taka umiejętność. My jej nie posiadamy, więc radzę, na południe wędrujmy milordzie. Szukam czarodzieja, czarodzieja, który powie: ”Mosty nie są już potrzebne”.
I czarodziej był tu tylko przez chwilę ale zdążył musnąć moje myśli. Skierował mnie do lasu, do drzew. Dlaczego by nie spytać ich, czy mnie lubią? Może kłamią i udają, że rosną dla mnie.