Jednym z pionierów amerykańskiego garażowego rocka jest założony w 1964 roku w San Jose zespół Count Five, znany większości fanów takiej muzyki z singla zatytułowanego „Psychotic Reaction”. Te trzy minuty i osiem sekund zawiera całą destylację tego wszystkiego co jest najlepsze w tym gatunku, od natychmiast rozpoznawalnego zfuzzowanego riffu po zgrzytliwą, szaleńczą solówkę i typową wokalną melodyjną drapieżność. Włączenie „Psychotic Reaction” do oryginalnych składanek typu „Nuggets” ugruntowało jego pozycję w galerii sław. Ale już w 1966 roku doceniono „Psychotic Reaction”, które wylądowało na piątym miejscu na liście przebojów Bilboardu. Garnitury z nowo powstałej wytwórnii płytowej Double Shot z Los Angeles postanowili zaryzykować i umożliwić dokonanie nagrań przez grupę Count Five na płytę długogrającą. Album został wydany w pośpiechu w październiku, ale na szczęście nie zawiódł i słucha się go po latach z dużą przyjemnością.
Wprawdzie żaden z utworów nie przesłania wielkości, jaką jest „Psychotic Reaction” to możemy znaleźć parę numerów będących bardzo blisko jedynego przeboju grupy.
Choćby „Peace of Mind”. Bezbożny huk ostrych, przypominających syrenę gitar, dudnienia fal i ciężkie dawki kontrolowanego sprzężenia zwrotnego, które ledwo trzymają się razem z natarczywym basem granym na trzech nutach. Wokalnie jestem zakochany w tej interpretacji. Po podwójnym wokalu „When you lose the one you love/What are you supposed to do”, wejście Seana Byrne’a i jego „Go for a walk and you will/Find one to talk to/You will help in your peace of mind” siedzi mi w głowie przez całą resztę dnia. Świetny numer!
Natomiast w „Pretty Big Mouth” mamy napędzany okrągło riff i genialną zmianę klawiszy w refrenie, utwór absolutnie uderza w garażowe bramy i otwiera je jednym pchnięciem. Muzycy grupy narzekali w późniejszych wywiadach, że ze względu na pośpieszny charakter sesji nagraniowych nigdy nie mieli okazji kształtować piosenek w taki sposób, w jaki by chcieli, aby brzmiały. Ale moim zdaniem jeśli są tam jakieś wady to ich nie słychać, pewnie wtapiają się w doskonałość albumu. Kolejne utwory zawierają nowe efekty, takie jak pedał wah-wah, ich brzmienie jest nadal surowe i proste ale ta energia wykorzystana w uderzeniach strun czy perkusji mocno trzyma młodego ducha wczesnych lat sześćdziesiątych. Weź otwieracz płyty „Double Decker Bus”, ten trzymający chaos wypływa w przebojowe rytmy a środkowa część wręcz porywa nuty w ogniste zakamarki. Inne numery jak „They Gonna Get You” z nagłymi zmianami tempa i mający potworny, zdezorientowany klimat „The Morning After” ukazują kierunek z jakiego nadeszły pomysły muzyków.
Rhythm and blues oraz Brytyjska Inwazja w połowie lat sześćdziesiątych powoli pukała do drzwi Ameryki. Jeszcze jej czas nie nadszedł ale już gdzieniegdzie wychylały się pojedyncze nagrania. „My Generation” i „Out in the Street” pojawiło się na płycie Count Five gdy o grupie Pete’a Townshenda, The Who prawie nikt w USA nie wiedział. Hymn buntowniczej brytyjskiej młodzieży wprawdzie niewiele odstaje od oryginału i nadal urzeka pełnią atrakcji i mocy.
Trzeba przyznać, że Sean Byrne, Roy Chaney, John Michalski, Kenn Ellner i Craig Atkinson nagrali bardzo fajny album i wcale się nie ma co dziwić, że zaliczany on jest do klasyki garażowej psychodelii w Stanach Zjednoczonych.