Wave to młoda stażem kielecka formacja, która w obecnym składzie działa od maja 2015 roku (początki samego projektu sięgają ponoć roku 2012). Patrząc jednak na zdjęcia kwintetu należy stwierdzić, że to raczej zgrabna mieszanka doświadczenia z młodością. Kielczanie mają na swoim koncie dwie EP-ki demo (Wave i Wave2) z ubiegłego roku oraz ten debiutancki album wydany pod skrzydłami krakowskiego wydawnictwa Lynx Music.
Muzycy tak piszą na swojej stronie o inspiracjach: Czerpiemy ze źródeł jakimi były rozkwit muzyki rockowej na przełomie lat 60' i 70', późniejsze pojawienie się punk rocka, nowa fala w latach 80' oraz mocniejsze grunge'owe uderzenie zza oceanu na początku lat 90'. Co do pierwszej części zdania, absolutna racja, wspominanie tu jednak punk rocka, czy grunge’u, może być dla potencjalnego słuchacza mylące.
Bowiem na Me and Reality artyści obcują głównie z nastrojową i klimatyczną odmianą rocka, faktycznie zbliżającą się do jego bardziej progresywnej formy. Z drugiej strony, nie znajdziemy tu żadnych dłuższych kompozycji (większość numerów liczy sobie cztery minuty z hakiem), gitarowych popisów solowych, wielkich klawiszowych teł, czy technicznych tyrad.
Muzycy stawiają raczej na wytworzenie nostalgicznej atmosfery budowanej za pomocą powtarzalnych gitarowych motywów i delikatnych, jakby jesiennych, dźwięków instrumentów klawiszowych. A osadzają to wszystko na głębokich basowych podkładach i niespiesznych tempach. Do tego uzupełniają całość wokalnym dwugłosem. No i jest jeszcze jedno – bardzo udane, zapamiętywalne melodie, co przy tego typu graniu jest istotne. Znaczna część utworów mogłaby w zasadzie uchodzić za nieco mocniejsze ballady.
To niewątpliwie materiał bardzo jednorodny, może chwilami aż za bardzo, przez co niektórym może się po pewnym czasie wydać nużący. Z drugiej strony, jest tu trochę urozmaiceń, jak energetyczna i szybsza druga część otwierającego Light Shine Down, czy żywy Disparity. Trafimy tu też na trochę psychodeliczności w Arrhythmia, czy w Slightly Down, w którym zresztą liźniemy i delikatnie jazzowego posmaku. No dobra, w Taste of Grey jest brudniejsza, jakby grunge’owa gitara (a jednak!).
Trudno tu wyróżniać którąś z kompozycji, są równe, choć obecnie najchętniej wracam do Corridors of Worlds, Beyond i If You Say. Może to strzał kulą w płot, ale w pierwszym odczuciu muzyka na Me and Reality wydała mi się skrzyżowaniem francuskiego The Black Noodle Project z włoskim Nosound… Całości dopełniają dobrze komponujące się z muzyką smutne, mające poetycki wymiar teksty.