Szwedzka Katatonia należy do tego grona cenionych kapel, które w trakcie swojej bogatej już historii przeszły dosyć wyrazistą stylistyczną transformację. Może i owa przemiana od doom metalu do metalu atmosferycznego i klimatycznego przebiegała dosyć ewolucyjnie, niemniej w pamięci odbiorców ich muzyki zapisała się na tyle mocno, że przy okazji premiery każdej kolejnej płyty, ocena albumu zależy od przysłowiowego „punktu siedzenia”, albo mówiąc precyzyjniej, ulubionego okresu w ich twórczości.
Osobiście bardzo lubię to, co Katatonia stworzyła na ostatnich swoich albumach a płyty Night Is the New Day i Dead End Kings uważam za dzieła intrygujące i na swój sposób wyjątkowe. I dlatego też nową płytą Szwedów nie jestem jakoś wyjątkowo zaskoczony i rozczarowany. Bo mimo kolejnych przetasowań w składzie (do żelaznej od lat dwójki - Jonas Renkse/Anders Nyström dołączyli nowi: perkusista Daniel Moilanen i znany z Tiamat gitarzysta Roger Öjersson) krążek jest naturalną kontynuacją ich muzycznych poszukiwań z ostatnich lat. Mamy zatem to, za co Katatonię od długiego czasu cenimy. Zimny wokal Renkse, matematyczną i niespokojną rytmikę oraz poszatkowane gitarowe riffy.
A jednak uważnie przysłuchując się The Fall Of Hearts można zauważyć na nim pewne zmiany, albo bardziej wyraziste jego cechy. To z pewnością album idący w kierunku bardziej progresywnej formy (czytaj… kłaniającej się latom siedemdziesiątym). Widać to choćby po długości niektórych kompozycji. Takie Takeover, Serac, czy Residual to wielowątkowe siedmiominutówki. Rozpoczynający album wspomniany Takeover jest na swój sposób malutką „progresywną suitą” z licznymi tematami, ubranymi w odmienny rytm i klimat, no i z obowiązkowym powrotem głównego melodycznego motywu. Poza tym, sporo w tych kompozycjach tak charakterystycznych dla lat siedemdziesiątych brzmień Hammondowych i melotronowych (np. Old Heart Falls, The Night Subscriber). Choć album jest ewidentną odskocznią od nieodległej fascynacji grupy akustycznym graniem (album Dethroned and Uncrowned, akustyczna trasa i DVD Sanctitude będące ukoronowaniem tejże), nie da się nie zauważyć i takich inspiracji widocznych w Decima i przejmującym Shifts, głęboko pachnącym łagodnym Opethem. Nie można zapomnieć w tym kontekście o szerzej używanych perkusjonaliach, kongach, tamburynach, za które odpowiada JP Asplund.
Czy jest to zatem kolejna, głównie klimatyczna i atmosferyczna płyta Katatonii? Nie do końca. Bo agresywnego grania popartego ciężkim riffem jest tu naprawdę sporo. Posłuchajcie Serein, Sanction, Serac, Last Song Before The Fade, czy The Night Subscriber, a o tym się przekonacie. Myślę, że zaprezentowane w wersjach koncertowych, na agresji jeszcze mocniej zyskają.
Reasumując, The Fall Of Hearts wydaje się kolejnym dobrze przemyślanym, inteligentnym i brzmieniowo dopieszczonym (!) dziełem Katatonii. Ma jednak drobną wadę. Wiem, że ocena melodyjności kompozycji ma zawsze wyjątkowo subiektywny charakter i zależy od wrażliwości odbiorcy. Niemniej, na przywoływanych tu już Night Is the New Day i Dead End Kings (melodyczny potencjał tego ostatniego doceniłem może zbyt późno) znalazło się wiele muzycznych pereł i wręcz urzekających tematów. Na The Fall Of Hearts już panom nie udaje się tak wzruszać, choć promujący album (i słusznie) Old Heart Falls, czy Takeover, Serein, Decima a w szczególności Residual, mają śliczne wątki. Całość zaopatrzył tradycyjnie w niebanalną okładkę Travis Smith. Co ciekawe, po raz kolejny już w przypadku Katatonii, dominuje na niej ptak. Warta sporej uwagi płyta.