Niespełna rok potrzebowali panowie z Pattern-Seeking Animals, aby wydać następcę opublikowanego w lipcu 2019 roku i bardzo dobrze ocenionego przez krytyków debiutu. Przypomnijmy, że grupę stworzyli byli lub aktualni członkowie amerykańskiej formacji Spock’s Beard pod kierunkiem Johna Boegeholda, też silnie związanego z grupą, i zaproponowali muzykę nieodbiegającą absolutnie daleko od dokonań wspomnianego bandu.
Nie ukrywam, że gdy tylko usłyszałem o tak rychłym następcy Pattern-Seeking Animals i do tego wyczytałem słowa Johna Boegeholda o tym, że materiał na album zaczął tworzyć jeszcze wtedy, gdy kończono pracę nad pierwszą płytą, lekko się zaniepokoiłem. No bo w głowie zaczęły się snuć myśli o kolejnej kopii (fakt, że ta pierwsza była niezwykle szlachetna i udana) Spock’sów, na dodatek pewnie gorszej, wszak tworzonej rychło po premierowym albumie.
Na szczęście moje czarne wizje się nie sprawdziły i inne słowa muzyków mówiące o „czerpaniu z kilku różnych wpływów muzycznych” i o tym, że płyta „będzie kolejnym zbiorem bujnych aranżacji i zaraźliwych melodii” okazały się nad wyraz trafne.
Bo tych czterech amerykańskich muzyków potrafiło w tej tak skostniałej progrockowej formule stworzyć album nie gorszy od debiutu, kolorowy, bogaty aranżacyjnie, iskrzący muzycznymi pomysłami i odchodzący od progresywnej sztampy.
Co im w tym pomogło? Przede wszystkim dalece poszerzone instrumentarium. Na płycie możemy między innymi usłyszeć skrzypce, flet, trąbkę, wiolonczelę i saksofon. I instrumenty te w istocie zmieniają obraz ich muzycznej oferty. Tylko sześć kompozycji, w tym dwie długie formy i cztery nieco krótsze, choć wszystkie wielowątkowe i różnorodne. Oczywiście że jabłko od jabłoni paść daleko nie mogło, no bo jedyny w swoim rodzaju i rozpoznawalny wokal Teda Leonarda, czy soczyste i specyficzne figury basowe Dave’a Merosa muszą przywoływać Spock’s Beard. Z drugiej jednak strony już promujący płytę, absolutnie kapitalny, bujający i melodycznie nośny, Here In My Autumn, ze świetną formą skrzypiec, przywołuje klasyków z Kansas. Tych skrzypiec na całym albumie jest zresztą sporo w innych kompozycjach i naprawdę „robią brzmienie”. To jednak nie koniec atrakcji na tym albumie. Wszak otwierający całość Raining Hard In Heaven nie jest wcale słabszy i łączy rock z popowymi elementami. A taki Why Don’t We Run mający intro w stylu orientalnym (wprost z Kraju Kwitnącej Wiśni) wkrótce zaskakuje ewidentnym czerpaniem z ludowej muzyki meksykańskiej i fajną partią trąbki.
Dwie ostatnie kompozycje aż kipią od przepychu, symfonicznych aranżacji, Hammondowych teł, solowych partii fletu, skrzypiec i trąbki. Mamy też i stylowe, wręcz ilustracyjno - filmowe zwolnienie z szumem morskich fal w epickim Lifeboat, a w kończącym całość Soon But Not Tooday klimaty reggae sąsiadujące z ukłonami w stronę The Beatles. Bardzo dobra płyta.