Jaga Jazzist to norweski zespół grający eksperymentalny nu jazz nagrywający dla największej wytwórni indie świata – Ninja Tunes. Pewnie niewielu by o nich słyszało, gdyby nie fakt, że w 2002 ich drugi album został uznany przez BBZ za jazzowy album roku. W tym roku, po pięcioletnim okresie milczenia, światło dzienne ujrzał Starfire – najnowsze studyjne dzieło muzyków. Na naszym portalu jest to jednak zespół bardzo lubiany, ponieważ od początku swojej działalności przekracza ramy gatunków umiejętnie łącząc jazz, rocka i elektronikę. Chętni mogą zajrzeć do recenzji Wojtka, który bardzo przychylnie opisał What We Must i One-Armed Bandit.
A jak jest na najnowszym albumie? Na trwającą prawie 50 minut płytę złożyło się pięć utworów, które utrwalają pozycję artystów jako jednych z najważniejszych w swojej lidze gatunkowej. Muzycy z Jaga Jazzist zrezygnowali prawie całkowicie z akustycznego brzmienia na rzecz efektów nałożonych na instrumenty, elektroniki i syntezatorów. W moim odczuciu jest to doskonały ruch, który pozwolił w nieograniczony sposób kreować muzykę i bardzo przestrzenne, astralne brzmienie zespołu. Już otwierający utwór tytułowy jest prawdziwie dziką opowieścią. Zaczyna się od niepokojącej, obrazowej muzyki niczym ze starego horroru, która w mniej więcej połowie przeradza się w szalone pasaże fusion. Nie brakuje też pokręconych rytmów, odjazdowych solówek i soczystego klimatu.
Kolejne kawałki to instrumentalna uczta, która smakuje coraz lepiej z każdym kolejnym odsłuchem, gdy odkrywamy coraz to nowe poziomy brzmienia. Warto podkreślić, że całość jest bardzo przemyślana i nawet zaskakujące dźwięki nie są oparte na indywidualnej improwizacji, a są raczej efektem solidnego, zespołowego przemyślenia struktury utworu. Najbardziej podoba mi się zamykający całość „Prungen”, w którym żywiołowa gra łączy się z szalonym klimatem, a kolejne solówki i pasaże nachodzą na siebie tworząc bardzo ciekawe efekty.
Skandynawscy pionierzy nu jazzu w formie.