13 kwietnia 2013 roku. Londyn, Cadogan Hall - miejsce, gdzie na co dzień można usłyszeć koncerty muzyki klasycznej. 900 szczęśliwców ogląda na scenie swoich idoli podczas pełnego emocji i wzruszeń wieczoru. Nie skaczą i nie pogują jak zwykle, ale w skupieniu wsłuchują się w każdą nutę. Tak zapewne wyglądał na żywo akustyczny koncert Skunk Anansie, który za chwilę pojawi się na sklepowych półkach na całym świecie.
Formuła koncertów akustycznych ma to do siebie, że najczęściej są kierowane przede wszystkim do wiernych fanów. Zarówno muzykom, jak i słuchaczom zależy na stworzeniu atmosfery bliskości i intymności podczas specjalnego, zazwyczaj jednego, wieczoru. Oczywiście coraz częściej wydarzenia te są nagrywane (i filmowane), a później wydawane na przeróżnych nośnikach, a fani słusznie traktują je jako rarytas, pokazujący zupełnie inne oblicze ukochanego zespołu. W przypadku Skunk Anansie jest podobnie, ale An Acoustic - Live In London towarzyszy dodatkowy ciężar emocjonalny - jest to pierwsze, oficjalne wydawnictwo koncertowe w prawie dwudziestoletniej historii zespołu. Czy ten ryzykowny eksperyment się udał? W mojej opinii zdecydowanie tak.
Po przesłuchaniu płyty (recenzuję materiał na CD) pierwsze słowa, które cisnęły mi się na usta to "Chciałbym tam być" i to już chyba wystarczy, aby pokazać, jak świetny jest to koncert. Doskonałe aranżacje, pełne emocji i subtelności jednocześnie nadają nowego blasku najpopularniejszym kompozycjom zespołu. Skin i spółka potraktowali swój materiał bardzo przekrojowo, prezentując po kilka utworów z każdej, wydanej do tej pory płyty. Magiczny wieczór otwiera przejmująca wersja "Brazen (Weep)", by po chwili przejść w przebojowe, nowsze "Because Of You". Na początku wydaje się, że Skin jest jeszcze trochę stremowana. Na pewno trudno odnaleźć jej się w tej nowej formule - bez szaleństwa, wrzasków i niesamowitej energii pod sceną. Stres znika już jednak około 3 utworu, a z każdym kolejnym jest coraz lepiej. Wspaniale brzmią "Secretly", pełne emocji "You Saved Me", czy ciekawie zrytmizowane "God Loves Only You". Na płycie, znajduje się jeden cover - "You Do Something To Me" z repertuaru Paula Wellera, który na pewno będzie dużym zaskoczeniem dla fanów, ponieważ pokazuje, że Skin potrafi zaśpiewać też ciężki blues. Od tego momentu trudno oderwać się od kolumn. Zwala z nóg "Hedonism (Just Because You Feel Good)", a czystym szaleństwem jest ostatni kawałek, jeden z większych hitów Skunk Anansie, "Charlie Big Potato".
Koło tego albumu nie można przejść obojętnie. Dla fanów - pozycja obowiązkowa, ale na pewno są osoby, które nie przepadają za tego typu eksperymentami. Im ten koncert się nie spodoba, ponieważ jest zrealizowany według wszelkich prawideł sztuki – są smyczki, ograniczone brzmienie perkusji i basu, na przód przesunięta gitara rytmiczna. Na pewno warto jednak sięgnąć po ten krążek z jednego powodu - Skin. Aranżacje akustyczne pozwoliły jeszcze bardziej uwypuklić jej niesamowity wokal, który w wersji live brzmi mocniej i głębiej niż na płytach studyjnych. Zawsze uważałem, że jest świetna, ale po odsłuchaniu An Acoustic - Live In London muszę przyznać, że należy do światowej czołówki rockowych wokalistek. Duży plus należy się też osobom odpowiedzialnym za aranżacje. Z jednej strony udało im się uniknąć zbędnego kombinowania, a z drugiej, całość brzmi świeżo i interesująco. W pełni zgadzam się ze Skin, która tak opisała ten album: Gdy pracowaliśmy nad akustycznymi wersjami naszych piosenek, piękno i wrażliwość muzyki ukazywały się w zupełnie nowym świetle.
Za rok Skunk Anansie będzie świętować 20-o lecie istnienia. Akustycznym koncertem zrobili sobie i fanom bardzo przyjemny, a zarazem intymny i ekskluzywny prezent. A może by tak jeszcze nowy album?