Po ponad dziesięciu latach włoska formacja Nosound doczekała się wreszcie pierwszego właściwego wydawnictwa koncertowego. Przypomnę, że opublikowany cztery lata temu pod szyldem zespołu The Northern Religion of Things był tak naprawdę rejestracją próby przed londyńskim występem lidera grupy Giancarlo Erry, zaś wcześniejsze rzeczy miały bardziej kompilacyjny (The World Is Outside), bądź bootlegowy (Slow, It Goes) charakter. Z drugiej strony Teide 2390 też do zwykłych koncertówek nie należy i tak naprawdę w zrozumieniu wyjątkowości tego wydawnictwa warto poznać okoliczności jego powstania, zdecydowanie podnoszące jego wartość.
Wiele tłumaczy już sam tytuł - Teide 2390. Bo zarejestrowany tu koncert odbył się 24 września 2014 roku w znanym hiszpańskim obserwatorium Teide na Teneryfie, na wysokości 2390 metrów, w ramach Starmus International Festival. Przypomnę, że to chyba najsłynniejszy festiwal astronomiczny na świecie, na który zapraszane są wyjątkowe nazwiska ze świata nauki, ale też i muzyki. Gościli tam między innymi astronauci Buzz Aldrin i Neil Armstrong, którzy w 1969 roku stanęli na Księżycu, czy Rosjanin Aleksiej Leonow, który jako pierwszy w historii wyszedł w otwartą przestrzeń kosmiczną. Muzycznie też bywało intrygująco. W 2011 roku koncert zagrał tam Edgar Froese z Tangerine Dream a towarzyszył im Brian May z Queen (materiał ten ukazał się w 2013 roku pod tytułem Starmus - Sonic Universe), w minionym roku występ zaprezentował sam Rick Wakeman także z gościnnym udziałem Briana Maya. Niewtajemniczonym przypomnę, że współzałożyciel Queen jest również... doktorem astronomii. No i w takim oto zestawie znaleźli się skromni Włosi z Nosound.
W jaki sposób do tego doszło, wyjaśniają muzycy w 24 – stronicowej książeczce dołączonej do wydawnictwa. Na początku 2014 roku skontaktował się z nimi mailowo Garik Israelian, twórca festiwalu, który okazał się wielkim fanem muzyki Nosound. Zresztą, przy okazji spotkania z Garikiem w Londynie, Włosi dowiedzieli się, że ich muzyka podoba się też i samemu Mayowi, który ponoć z chęcią chciałby ich zobaczyć… Czyż taka wyprawa nie była dla Giancarlo Erry i jego zespołu spełnieniem marzeń? Chyba tak. Czuć to w słowach zapisanych w książeczce, ale i widać w materiałach filmowych zmontowanych na dysku DVD.
Teide 2390 ukazało się w pięknym digipaku na dwóch dyskach: CD i DVD. Zarówno jeden, jak i drugi zawiera ten sam materiał – 75 minut i 12 utworów z praktycznie wszystkich wydawnictw grupy. Są zatem reprezentanci czterech studyjnych krążków zespołu (Sol29, Lightdark, A Sense Of Loss, Afterthoughts) a nawet dwóch EP-ek - Clouds i At The Pier (Cold Afterall, A New Start). Prym wiodą oczywiście rzeczy z Afterthoughts, których zagrano aż pięć. Nie zmienia to postaci rzeczy, że to materiał dla nich bardzo reprezentatywny i każdy, kto nie zetknął się jeszcze z ich muzyką, może dzięki niemu szybko nadrobić zaległości.
Cóż, ci którzy znają ich dźwięki wiedzą, że to granie może być fantastycznym muzycznym tłem dla takich astronomicznych klimatów. Czerpiące z ducha Pink Floyd, Porcupine Tree, czy No-man wymaga skupienia, wyciszenia i być może gwiaździstego nieba nad głową. I takie mieli muzycy podczas występu w Teide. Szkoda jednak, że nie wyeksponowano tego w krótkim, półgodzinnym filmie pokazującym ten koncert. Zrealizowano go bowiem późnym wieczorem, w czarno-białej kolorystyce, dzięki czemu nie możemy oglądać formacji grającej na szczycie, na tle przepięknych widoków rozpościerających się z obserwatorium. Widzimy za to raczej „undergroundowe” ujęcia muzyków i nieliczną (czasami spacerującą, innym razem rozmawiającą) publiczność. Twórcy uzupełnili film amatorsko nakręconymi, już kolorowymi, ujęciami z podróży do obserwatorium, które chwilami nijak się mają do charakteru muzyki (patrz fragmenty z samolotu, czy lotniska pełne roześmianych twarzy). A że można było inaczej pokazuje druga część dysku DVD, gdzie pod poszczególne numery podłożono przepiękne niekiedy zdjęcia z przygotowań do występu, pokazujące scenę na tle wieczornego nieba tuż przed zachodem słońca. Fotografie te można zresztą zobaczyć we wspomnianej książeczce, uzupełnione tam o wspólną fotkę zespołu z Garikiem Israelianem i Rickiem Wakemanem.
Nie jest to z pewnością mistrzostwo świata w kategorii nagrań koncertowych. Skromna publiczność, takowe reakcje a i sama muzyka zdecydowanie lepiej broniąca się w wersji studyjnej, w zaciszu domowego pokoju. A jednak całość ma w sobie sporo oryginalności i wyjątkowego klimatu.