Troszkę zapomnieliśmy o najnowszym dziele formacji Amorphis, które ukazało się wszak w lutym tego roku. Warto jednak o nim parę słów napisać, choćby dlatego, że sympatyczni i lubiani nad Wisłą Finowie przyjadą do nas w tym roku promować tę płytę na jedynym polskim koncercie w warszawskiej Progresji.
Na ten ich czternasty album trzeba było czekać aż cztery lata i pandemia nie była dla nich sprzymierzeńcem (jak dla wielu artystów pod tym wydawniczym względem). Zespół zmagał się z różnymi komplikacjami związanymi z Covid-19 ale ostatecznie udało się i 30. rocznicę wydania debiutu The Karelian Isthmus uświetnił wydaniem Halo.
Zapowiadając płytę gitarzysta Esa Holopainen zaznaczał, że ogólna atmosfera płyty będzie trochę cięższa i bardziej progresywna oraz organiczna w porównaniu z poprzednikiem Queen of Time a sam album miał być luźny tematycznie, wypełniony przygodowymi opowieściami o mitycznej północy sprzed dziesiątek tysięcy lat.
A jak jest w istocie? Cóż, formacja nie zaskakuje i kontynuuje swoją muzyczną ścieżkę, jaką rozpoczęła na płycie Eclipse wraz z dołączeniem do składu wokalisty Tomiego Joutsena (przypomnę, że od początku w formacji jest czterech muzyków, którzy grali na wspomnianym debiucie: basista Olli-Pekka Laine, gitarzyści Esa Holopainen i Tomi Koivusaari oraz perkusista Jan Rechberger). Dostajemy zatem mieszankę melodyjnego death metalu oraz folk i power metalu ubraną do tego w progresywno-metalowe struktury.
Nie da się ukryć, że najlepsze armaty zespół odpala w pierwszej części płyty. Świetny jest otwierający album Northwards. Rozpoczęty mrocznie i klimatycznie, z delikatnymi formami pianina, za chwilę uderza gitarowym żarem i mocarnym growlem Joutsena. Pięknie i oldschoolowo robi się wszak w zwolnieniu, gdy Joutsen śpiewa czystym głosem a tłem dla niego są rewelacyjne Hammondowe brzmienia. Na równie wysokim poziomie są też On The Dark Waters, ozdobiony dodatkowo orientalnym wtrętem, oraz singlowy i przebojowy The Moon z żeńską wokalizą. Później już raczej nic nas nie zaskoczy, schemat utworów jest dość zbliżony. Growl miesza się z naturalnym wokalem, który zdobi melodyjne refreny. Czasami następują powroty do elementów orientalnych, bądź folkowych, są też chóry i orkiestracje, które Amorphisowemu graniu dodają tylko stosownego patosu. Odmianą jest kończący całość My Name Is Night – ballada, w której Tomiemu Joutsenowi towarzyszy sama Petronella Nettermalm ze szwedzkiego, nieco zapomnianego już Paatos. Może nie jest to ich przełomowa płyta, ale dla fanów rzecz obowiązkowa.