Kolejna płytka, która się co nieco w redakcji przeleżała, i kolejna, która jakoś się gdzieś omsknęła Mariuszowi. Persona Grata to zespół pochodzący z Bratysławy; pianista Adam Kuruc i gitarzysta Martin Huba zaczęli ze sobą grać już w roku 1999, ale trochę czasu upłynęło, nim ostatecznie skrystalizował się skład zespołu. Debiutancki album wydali własnym sumptem w roku 2013.
W sumie mamy tu taki prog-metalowy kanon: masywne riffy, klawiszowe dodatki, zmiany tempa, nastroju, mocny, masywny bas, efekty dźwiękowe, do tego śpiew rozpięty między melorecytacją a darciem japy… Wieloczęściowe kompozycje, łączące klawiszowe sola i pasaże w nieco yesowskim klimacie z gitarowymi popisami (od riffowej ciężarówki po melodyjne solówki), zmianami tempa i klimatu i pokomplikowanymi podziałami rytmicznymi. Z jednej strony – już to słyszeliśmy dziesiątki razy; z drugiej – panowie (i jedna pani) starają się ciekawie kombinować, wzbogacać swoje granie o różne detale, pomysły, które wnoszą nieco świeżości do trochę skostniałego już stylu, nie przesadzają też z samą konstrukcją utworów: zwłaszcza w dłuższych kompozycjach obok obowiązkowych zmian klimatu i tempa potrafią ciekawie rozwijać, rozbudowywać pomysły melodyczne. Choć czasem wyczucie trochę ich tu zawodzi.
Z ciekawostek rzucają się w ucho dźwięki fletu w „Edge Of Insanity”, do tego dawka etnicznych brzmień w intrygującym, trochę filmowym „Istanbul” – swoją drogą szkoda, że takim krótkim, bo z tego można było wyciągnąć o wiele więcej. W „Orient Express” ciekawe wrażenie robią pojawiające się co jakiś czas wyeksponowane, czyste dźwięki fortepianu – choć akurat ten utwór chyba wydłużono co nieco na siłę, dodając ciężki, gitarowy finał, gdy po ponad sześciu minutach „Orient Express” osiągnął właściwie koniec. A szkoda, bo to jeden z ciekawszych momentów tej płyty: z pinkfloydowskim w nastroju, trochę onirycznym otwarciem, przechodzącym w klimatyczne, orientalne granie. Dodajmy jeszcze niby-klawesynową impresję „Venice” i ładny wstęp do „I Am You” – nastrojowe, minorowe brzmienia klawiszy, do tego ładne, fortepianowe wprowadzenie właściwej kompozycji.
Jest tu nieco ciekawych pomysłów, udanych kompozycji, płyta jest spójna, do tego zwięzła – zamiast 70-minutowego kloca, panowie wybrali samą śmietankę i przygotowali trwającą trzy kwadranse płytę, która nie wnosi właściwie nic nowego do lekko zwietrzałego już stylu, ale słucha się jej przyjemnie – także z uwagi na dynamiczne, świeże wykonanie. Siedem gwiazdek z minusem.