Piątek z Agronomem – odcinek XXXV. Powrót po wakacyjnej przerwie.
Na początku XXI wieku w obozie Jethro Tull działo się niewiele. Koncerty, powolne szykowanie nowych nagrań (obok Iana także Martin Barre pilnie udzielał się w studio, szlifując kolejny solowy album)… Ożywienie nastąpiło w roku 2003: oprócz tego, że David Palmer po szeregu operacji stał się (właściwie: na powrót) Dee Palmer (oj, długa i zawiła historia), obrodziło nowymi wydawnictwami: najpierw „Stage Left” Barre’a, w dwa tygodnie potem solowy album Iana, wreszcie premierowa płyta Jethro Tull… Fani zespołu mieli na co wydawać pieniądze.
Wydany 19 sierpnia 2003 album „Rupi’s Dance” – czwarty solowy album Iana – na pewno był tych pieniędzy wart. Nagrany w ciekawym składzie – m.in. Andy Giddings, basista David Goodier, który w naszym cyklu jeszcze się pojawi, ceniony węgierski perkusista sesyjny Leslie Mandoki (lepiej w jego obecności nie wspominać o zespole Dschinghis Khan, w którym po ucieczce z Węgier do RFN zaczynał karierę…), syn Iana, również perkusista, gościnnie Barre i Doane Perry – okazał się pozycją bardzo udaną. Anderson znów dał upust swoim folkowym i folk-rockowym fascynacjom; od czasu do czasu pojawia się co nieco bardziej rockowych, elektrycznych brzmień (“Lost In Crowds” – ładnie zrównoważonych skrzypcowym kwileniem w łagodnej kodzie, „A Hand Of Thumbs”) – ale dominowała muzyka subtelna, wyciszona, stonowana, oparta na brzmieniach gitar akustycznych i wszechobecnych fletów oraz uzupełniających całość nienachalnych klawiszy i sekcji rytmicznej. Nie brakowało typowego dla Iana poczucia humoru („A Raft Of Penguins” – to o wystrojonych w czarno-białe muzykach z orkiestry, którzy wg Andersona wyglądali jak poustawiane w szeregach identyczne, sztywne pingwiny, czy żartobliwie ironicznemu „Not Ralitsa Vasilieva”, biorącego na cel nieudolnych i napuszonych prezenterów TV w rodzaju Piotra Kraśki); nie brakowało nostalgii („Rupi’s Dance” – opowieść o kotce, wieloletniej towarzyszce Iana, która niestety zakończyła swój żywot, staje się tu punktem wyjścia do szerszych rozważań o przemijaniu). Ian chętnie przypominał tu sobie o swoich Tullowych korzeniach – taki„Old Black Cat” wypadłby całkiem na miejscu obok „One Brown Mouse” na „Koniach zimnokrwistych”, a do tego w refrenie „Pigeon Flying Over Berlin Zoo” wstawił piękną orkiestrowa kantylenę, nastrojem przypominającą nieco gitarowe rozwinięcie skrzydeł w refrenie „Budapest”. Dodajmy do tego jeszcze efektowny popis na flecie w „Griminelli’s Lament” – dedykowanym przyjacielowi Iana, włoskiemu fleciście Andrei Griminellemu, elegancki, ładnie dobarwiony akordeonem instrumentalny utwór „Eurology” i te najbardziej jethrotullowe fragmenty – „A Week Of Moments”, dobarwiony etnicznymi elementami, jakby wprost zaczerpnięty z „Roots To Branches”, efektownie łączący flet i gitarę akustyczną, przywodzący na myśl płyty zespołu z połowy lat 70. „Photo Shop”, emanujący nastrojem jakby z małej kawiarenki przy ryneczku jakiegoś cichego miasteczka na południu Europy „Calliandra Shade (The Cappuccino Song)” czy wieńczący całość dynamiczny „Birthday Card At Christmas” (o córce Iana, urodzonej 25 grudnia, której urodziny zawsze mijają w cieniu Świąt); dorzućmy fakt, że płyta jest utrzymana na bardzo równym poziomie, bez kiksów, bez słabych momentów, za to z kilkoma znakomitymi utworami (na czele z „Pigeon Flying Over Berlin Zoo” – rzecz wyjątkowej urody, choć konstrukcyjnie i aranżacyjnie dość prosta) – i okaże się, że jest to naprawdę świetny album.
Biorąc pod uwagę, że „Stage Left” Barre’a też był dobrą płytą, latem 2003 fani Jethro Tull mieli powody do radości. A do tego dwa miesiące potem pojawił się nowy album tegoż zespołu (zresztą w pewien sposób powiązany z „Rupi’s Dance”). Czy równie udany co płyta Iana – o tym w kolejnym odcinku.