Po dwóch latach od wydania "TAAB2", kontynuacji kultowej płyty Jethro Tull "Thick As A Brick" z 1972 roku, brytyjski flecista postanowił o sobie przypomnieć kolejnym premierowym materiałem studyjnym.
Ian Anderson od lipca 2011 roku konsekwentnie unika występowania pod szyldem "Jethro Tull". Jak mówił kiedyś w wywiadach, jest "Alexem Fergussonem rock'n'rolla" i ma prawo wybierać sobie do współpracy takich ludzi, jakich tylko zapragnie. Już od dziesięciu lat gra koncerty firmowane własnym nazwiskiem z udziałem młodego niemieckiego gitarzysty Floriana Opahle. Skład uzupełniają basista David Goodier (od 2002 roku), pianista John O'Hara (od 2003), perkusista Scott Hammond (od 2010) oraz dodatkowy wokalista i aktor Ryan O'Donnell (od 2012).
Wygląda na to, że Anderson definitywnie rozstał się z wieloletnimi członkami Tull, gitarzystą Martinem Barre (od 1969) i bębniarzem Doanem Perrym (od 1984). Niektórzy sugerują jakieś niesnaski między muzykami, ale na potwierdzenie takiej tezy nie ma żadnych empirycznych dowodów.
Zresztą granica między Jethro Tull a solowym Ianem Andersonem zawsze była bardzo płynna. Wszak zdaniem wielu osób "Jethro Tull" to tylko pseudonim sceniczny flecisty. Prawie od początku kariery JT autorem zdecydowanej większości muzyki i tekstów zespołu jest właśnie Anderson. "Na półce w markecie są dwa pudełka. Na jednym napisane jest "Jethro Tull", na drugim "Ian Anderson". W obu są te same stare płatki kukurydziane" - często żartuje artysta.
Po długich latach odcinania kuponów od chwalebnej przeszłości, odgrzewania kotleta na multum sposobów, Ian znów tworzy nową muzykę.
Według jego zapowiedzi, "Homo Erraticus", nad którym pracę rozpoczął 1 stycznia 2013 roku o godzinie 9. rano, miał być utrzymany w stylistyce "folk-prog-metalowej". Rzeczywiście, pierwiastek ludowy i progresywny rock jest tu silnie obecny. Jednak za "metalowe" można uznać jedynie kilkusekundowe solo gitarowe Floriana Opahle w środku rozpoczynającego album "Doggerland".
Na nowym krążku nie ma perełek na miarę niezapomnianego "A Change Of Horses" z "TAAB2". Ewidentnie brakuje dobrych pomysłów na jakże liczne linie wokalne. Niemal wszystkie brzmią "na jedno kopyto". Niektóre fragmenty płyty drażnią banalnością i przewidywalnością.
Prawie każda kompozycja kojarzy się z wcześniejszymi dokonaniami zespołu Andersona. Skądinąd świetny "Doggerland" utrzymany jest w stylu płyt "Stormwatch" i "Roots To Branches", "rapowane" wersy "Enter The Uninvited" mają dużo wspólnego z "Hot Mango Flush" z albumu "J-Tull Dot Com", frymuśne zakończenie "The Engineer" przywołuje na myśl brzmienie płyty solowej IA "The Secret Language Of Birds", a "Tripudium Ad Bellum" stary przebój Tull "Living In The Past". I tak dalej, i tak dalej...
Co nie oznacza, że jest to album zły. Jest tu gdzie "ucho zaczepić". "Homo Erraticus" słucha się z przyjemnością, w tej muzyce całkiem sporo się dzieje, zastosowano wiele ciekawych rozwiązań aranżacyjnych.
Jednym z najlepszych kawałków, jeśli nie najlepszym, jest najdłuższy na płycie "Puer Ferox Adventus" opowiadający o początkach chrześcijaństwa. Ta urokliwa rockowa ballada zawiera piękne neoprogresywne partie instrumentalne nawiązujące do muzyki średniowiecznej, okraszone efektownymi partiami perkusji. Mimo wspomnianego podobieństwa do jednego z nowszych utworów Jethro Tull, "Enter The Uninvited" brzmi całkiem świeżo i intrygująco. Podobać się też może energiczny folk-rockowy "The Turnpike Inn" z lekką domieszką psychodelii, dostojny "The Pax Britannica" (sposób śpiewania oraz dźwięk instrumentów klawiszowych i fletu idealnie podkreśla "angielskość" tej piosenki, traktującej o królowej Wiktorii i księciu Albercie), czy majestyczny "Cold Dead Reckoning" z klimatycznymi aranżami keyboardu Johna O'Hary, ładnymi partiami fletu Andersona i mocnymi, niemal dudniącymi bębnami Scotta Hammonda. To bodaj najbardziej ponury kawałek z całej piętnastki, przesiąknięty klimatami rycerskimi i średniowiecznymi a'la "Broadsword And The Beast". Następuje po nim krótka optymistyczna melodia na flet, instrumenty klawiszowe i glockenspiel. To ona kończy album.
Niewątpliwą ciekawostką jest silna inspiracja muzyką kościelną w szybko wpadającym w ucho "Meliora Sequamur". Duet wokalny Andersona i Ryana O'Donnella jest rzeczą wartą uwagi.
Jak przystało na progresywny concept album, kilka motywów, między innymi ten z "Doggerland" i "Enter The Uninvited", powtarza się parokrotnie w trakcie trwania całej płyty, co daje ciekawy rezultat.
Być może by w pełni radować się z tych nowych nagrań, należy jednocześnie zająć się analizą ważnych i równie niełatwych w odbiorze tekstów, napisanych niby przez Geralda Bostocka, fikcyjnego autora "Thick As A Brick". Są one opowieścią o dziejach ludzkości zwłaszcza w kontekście historii Wielkiej Brytanii.
Warto "zainwestować" w limitowaną "luksusową" edycję albumu, zawierającą dwie płyty CD i dwie płyty DVD umieszczone w ilustrowanej książce dużego formatu w twardej materiałowej okładce ze złotym nadrukiem. (Dostępna jest wyłącznie w wybranych sklepach internetowych). Na dodatkowych krążkach znajdują się między innymi nagrania video ze studia nagraniowego w posiadłości Iana w hrabstwie Wiltshire, wywiady z muzykami, dźwiękowy zapis wspólnego odsłuchiwania nowej płyty przez niemal cały zespół Andersona (wraz z komentarzami muzyków) z angielskiego Bristol, i przede wszystkim nagrania demo wszystkich utworów z hotelu na wyspie Barbados, z lutego 2013 roku. To bardzo ciekawy historycznie materiał pokazujący początki procesu twórczego.
Już teraz można stwierdzić, że jest to jedna z najbardziej kontrowersyjnych propozycji flecisty. Zadowolić może tylko tych największych miłośników jego twórczości. Ze wszystkich solowych projektów Iana Andersona właśnie ten najbardziej brzmi jak... Jethro Tull. Może więc czas zakończyć dywagacje o tym, co jest Andersonem, a co Tull?