ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Electric Light Orchestra ─ Time w serwisie ArtRock.pl

Electric Light Orchestra — Time

 
wydawnictwo: Jet Records 1981
dystrybucja: Sony Music Polska
 
1. Prologue (Lynne) [01:16]
2. Twilight (Lynne) [03:42]
3. Yours Truly 2095 (Lynne) [03:11]
4. Ticket To The Moon (Lynne) [04:07]
5. The Way Life’s Meant To Be (Lynne) [04:38]
6. Another Heart Breaks (Lynne) [03:49]
7. Rain Is Falling (Lynne) [03:55]
8. From The End Of The World (Lynne) [03:17]
9. The Lights Go Down (Lynne) [03:33]
10. Here’s The News (Lynne) [03:50]
11. 21st Century Man (Lynne) [04:03]
12. Hold On Tight (Lynne, Ghislaine) [03:06]
13. Epilogue (Lynne) [01:31]
Bonus Tracks: 14. The Bouncer (Lynne) [03:13]
15. When Time Stood Still (Lynne) [03:31]
16. Julie Don’t Live Here (Lynne) [03:42]
 
Całkowity czas: 54:38
skład:
Jeff Lynne – Lead Vocals, Backing Vocals, Electric and Acoustic Guitars, Piano, Synthesizers, String Arrangement. Richard Tandy – Piano, Electric Piano, Synthesizers, Guitar, String Arrangement. Kelly Groucutt – Bass Guitar, Backing Vocals. Bev Bevan – Drums, Percussion. Rainer Pietsch – String Arrangement and Conducting. Sandi – Girl’s Voice.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,5
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,9
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,10
Arcydzieło.
,50

Łącznie 74, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
30.12.2013
(Recenzent)

Electric Light Orchestra — Time

Sylwester z ArtRockiem – odcinek V. Czyli coś miłego i niebanalnego do słuchania w ostatni wieczór roku.

Tej płyty miało nie być. Potężna trasa koncertowa promująca „Out Of The Blue” okazała się wykańczająca fizycznie, do tego Jeffa Lynne’a coraz bardziej kusiło poświęcenie się pracy wyłącznie producenta nagrań… Jeszcze był udany album „Discovery”, ciekawie żeniący beatlesowską melodykę z tanecznymi rytmami disco i nowoczesnym, mocno elektronicznym brzmieniem, jeszcze było kilka piosenek do filmu „Xanadu” (film był klapą, płyta z piosenkami wręcz przeciwnie) i… Lynne odłożył szyld ELO na półkę. Jak się okazało – nie na długo. Bo wytwórnia płytowa stwierdziła, że w myśl kontraktu Orkiestra jest jeszcze winna trzy premierowe płyty studyjne.

Sam Jeff Lynne nie lubi płyt ELO z lat 80. Jak sam mówi: powstały na zasadzie odrabiania pańszczyzny, na odczepnego, bez serca, bez uczucia. No cóż… akurat „Time” zdecydowanie nie brzmi jak płyta nagrana na siłę. Wręcz przeciwnie. Rozsmakowany w syntezatorach i nowoczesnej produkcji, Jeff Lynne stworzył jedno z arcydzieł lat 80. – iście futurystycznie brzmiący (acz nie wyrzekający się klasycznej, beatlesowskiej melodyki i nawiązań do ery rock’n’rolla) concept-album: historia człowieka, nagle przeniesionego z roku 1981 do 2095 i próbującego się jakoś odnaleźć w kompletnie sobie obcym świecie końca XXI wieku.

Już sam wstęp do tej płyty jest iście magiczny. Bogate, syntezatorowe brzmienia, powoli rozwijające się z wyciszenia, niby na klasycznych albumach Pink Floyd, przepuszczony przez vocoder głos… I bez żadnej przerwy zaczyna się „Twilight”. Bez przesady – jedna z najlepszych piosenek Lynne’a: bogato, wręcz symfonicznie rozsyntezatorowana, przy tym ładnie pobrzmiewająca subtelnymi echami Fab Four (ta wstawka You brought me here but can you take me back again, jakby wprost z „Rubber Soul”), fantastycznie brzmiąca (zwłaszcza z remasterowanego CD i na dobrym sprzęcie – gdy ta muzyka ma gdzie wybrzmieć, te plastyczne, bardzo naturalne, organiczne barwy i dźwiękowe płaszczyzny syntezatorów po prostu powalają). Wspaniały, porywający początek. A potem będzie równie pięknie. „Yours Truly 2095” opiera się na dośc prostym riffie syntezatora, zgrabnie napędzającym dynamiczną, mocno zelektronizowaną piosenkę (ze sporym wykorzystaniem vocodera). Jeff bawi się tu co nieco w proroka: androidalna towarzyszka głównego bohatera, oprócz wielu przydatnych opcji, może też służyć jako telefon – no cóż, biorąc pod uwagę, co potrafią obecne smartfony i różne zwariowane pomysły Japończykow, nie zdziwiłbym się, gdyby takowe urządzenie pojawiło się dużo, dużo wcześniej niż w 2095 (a pytanie Jeffa: czy to właśnie tego naprawdę chcecie? brzmi dziś bardzo na miejscu). Jeszcze bardziej profetycznie wypada klasyczna ballada „Ticket To The Moon” (pamiętam dobre stare lata 80., gdy wszystko było takie nieskomplikowane… - no cóż, w tym czasie mocarstwa nuklearne dość mocno brały się za łby i bardzo różnie mogło być; teraz, z perspektywy trzech dekad, widać, że Lynne miał jednak wiele racji). Zarazem to bardzo organicznie, naturalnie brzmiący utwór: z co nieco schowaną elektroniką, z ładnymi, nostalgicznymi orkiestracjami, podkreślającymi melancholijny nastrój tekstu, z wyeksponowanymi smykami… Równie ciepło i naturalnie wypada „The Way Life’s Meant To Be”. Pobrzmiewający cośkolwiek hiszpańsko, nie tylko za sprawą kastanietów urozmaicających wstęp, (zarazem z jedną z najładniejszych linijek, jakie wyszły spod pióra Jeffa: As I gaze around at these strangers in town I guess the only stranger is me…), z elektroniką zgrabnie uzupełniającą tło, nienachalną, z intrugującym, minorowo brzmiącym instrumentalnym rozwinięciem… Instrumentalne “Another Heart Breaks”, znów mocno zanurzone w syntezatorowych brzmieniach, chwilami wypada co nieco klaustrofobicznie: stały, niespieszny, zapętlony rytm i syntezator na pierwszym planie, intrygująco imitujący brzmienie gitary. I tak się kończy fantastyczna pierwsza połowa płyty. Absolutne mistrzostwo pod względem kreowania nastrojów.
 
Druga strona czarnej płyty może nie jest aż tak doskonała, za to jest chwilami równie piękna. W melancholijnym, niespiesznym, wzbogaconym dźwiękami deszczu (zgodnie z tytułem) „Rain Is Falling” Jeff Lynne pięknie pokazuje, dlaczego Elektryczną Orkiestrę Kameralną nazywano w latach 70. drugimi Beatlesami (zresztą sam Lennon tak mówił) – sposób prowadzenia melodii wyraźnie nawiązuje do tradycji Fab Four, a nastrój tego utworu co nieco przypomina „Across The Universe” (no i pamiętne „Concerto For A Rainy Day”), do tego bardzo fajnie uzupełniają się smyczki i elektronika… Wyraźne Beatlesowskie echa pojawiają się też w partiach wokalnych w „21st Century Man” (z kolejną tekstową perełką Jeffa: Though you ride on the wheels of tomorrow, You still wander the fields of your sorrow – What will it bring?). Chłodny, elektroniczny, bodaj najbardziej futurystycznie brzmiący utwór „From The End Of The World” z kolei przypomina „Football Fight” Queen (z soundtracku do „Flasha Gordona”): dominuje tu dynamiczny, brzmiący celowo w zdehumanizowany, zimny sposób puls syntezatora. W „The Lights Go Down” pojawia się rytmika reggae i znów iście beatlesowskie, wielowarstwowe, ciekawie się uzupełniające partie wokalne. Co ciekawe utwór ten co nieco przypomina „The Tide Is High” w wersji Blondie… Do tego „Here Is The News” – dynamiczna, zbudowana na intrygującym riffie syntezatora, wzbogacona fragmentami radiowo-telewizyjnych wiadomości kompozycja (panowie samodzielnie przygotowali i ponagrywali wszelkie komunikaty – a potem wiele stacji radiowych i TV z całego świata się zaprzysięgało, że to ich wiadomości słychać w tle…), co nieco przypominająca „Twilight” (i późniejsze „Secret Messages” też) – może nie aż tak szalenie barokowo zinstrumentowana, ale jedynie nieznacznie mniej porywająca. Do tego zagrane z biglem „Hold On Tight” – swoista próba przełożenia rock’n’rolla lat 50. na elektroniczny pop-rock lat 80., z ukłonem w stronę Wielkiej Czwórki z Liverpoolu (jeden z wersów przetłumaczono i zaśpiewano po francusku, jak kiedyś w „Girl”), sugerujące, że cała ta podróż w koniec XXI wieku była jedynie snem głównego bohatera. I zgrabna elektroniczna miniatura wieńcząca całość.

Wersję zremasterowaną uzupełniają trzy kompozycje pochodzące ze stron B singli Orkiestry z początku lat 80. W „The Bouncer” (z singla „Four Little Diamonds”) Lynne ciekawie przekłada rock’n’rollowe ballady lat 50. na język elektronicznego rocka początku lat 80. Podobnie wypada „Julie Don’t Live Here” (to z singla „Hold On Tight”) – lekko kojarząca się z „Little Town Flirt” ze zremasterowanej edycji „Discovery”, łącząca zgrabną, lekką melodię i przyjemnie nostalgiczny klimat z dyskretną elektroniką. Wreszcie tajemniczy, minorowy „Where Time Stood Still” (z „Twilight”) – znów mocno beatlesowski (co nieco przywodzi na myśl „Free As A Bird”), choć mocno podelektronizowane.

Nawet jeżeli ta płyta rzeczywiście była pańszczyzną, nagraną na odczepnego celem wyplątania się z kontraktu – w ogóle tego nie słychać. „Time” to zestaw kompozycji albo bardzo dobrych, albo wybitnych, do tego zaaranżowanych w doskonały sposób: tam gdzie ma być bardziej elektronicznie, zgodnie z duchem utworu – tam elektronika przesuwa się na pierwszy plan; tam, gdzie ma być bardziej naturalnie – syntezatory dopełniają, dobarwiają orkiestracje i zespołowe granie. Do tego same aranżacje są bardzo wysmakowane, wielobarwne, wielopoziomowe, co świetnie słychać właśnie w zremasterowanej wersji – brzmi to bardzo przestrzennie, kolorowo. Arcydzieło kultury popularnej lat 80., po prostu – wypada znać i już. Zwłaszcza, że „Time” okazał się inspiracją dla wielu zupełnie różnych twórców, jak The Flaming Lips (zwłaszcza w przypadku „Yoshimi Battles The Pink Robots”), Steve Winwood czy Ryszard Kramarski.

Jutro w odcinku VI, ostatnim: płyta, zdaniem samego twórcy, pomagająca odkrywać uroki seksu.


 

Dziś Jeff Lynne obchodzi 66. urodziny. Wszystkiego najlepszego dla Jubilata!
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.