Premiera albumu We'll Talk About It Later Nucleus – jednej z pierwszych grup, grających jazz rock fusion na Wyspach Brytyjskich – miała miejsce we wrześniu 1970 roku. Było to niedługo po brawurowym występie zespołu i odebraniu przez tworzących go muzyków głównej nagrody na inaugurowanym przez Claude'a Nobsa jeszcze w 1966 roku słynnym Montreaux Jazz Festival (czerwiec '70). Nie licząc Milesa Davisa, eksperymentującego z różnymi gatunkami muzycznymi, jak funk czy rock, na swoich autorskich płytach In A Silent Way czy Bitches Brew, jedynym konkurentem dla Ian Carr's Nucleus mógł być amerykański zespół Tony'ego Williamsa o zupełnie odmiennym spojrzeniu na aranżację i kompozycję oraz zamiłowaniu do niewiarygodnie głośnej gry. Carr, nieżyjący już od pięciu lat szkocki trębacz i pedagog, miał w połowie roku 1969 poważny dylemat, polegający głównie na tym, jaki kierunek na drodze swojej muzycznej kariery musi obrać, by odnieść przede wszystkim sukces artystyczny. Przypomnijmy, że Ian Carr był współtwórcą post-bopowego EmCee Five oraz The Rendell-Carr Quintet w latach sześćdziesiątych, który to skostniały, ale wciąż popularny wówczas styl gry zamierzał zarzucić na rzecz free-jazzu, co również mu się szybko sprzykrzyło, aż w końcu postanowił skrzyknąć wiernych idei tworzenia wyłącznie pod jednym szyldem muzyków, którzy nie uciekaliby z powodów finansowych pod skrzydła zamożniejszych artystów-pracodawców. Tak powstała grupa muzyczna Iana Carra Nucleus, którego muzycznym zamysłem była skonsolidowana gra wszystkich sześciu „nukleonów” – odpowiednio Iana Carra, Karla Jenkinsa, Jeffa Clyne'a, Briana Smitha, Johna Marshalla i Chrisa Speddinga – wokół jednego jądra, którym był sam zespół. Iana nie interesowała całkowita, niczym nie okiełznana wolność, free music, jak we free-jazzie, tylko coś bardziej dramatycznego, wokół czego by można było zbudować napięcie i następnie je uwolnić. Przyznacie, że artysta wyrażał bardzo zdrowe podejście do kwestii muzycznych pod koniec lat '60.
Owocem tego nowoczesnego toku myślenia był debiutancki krążek zespołu zatytułowany Elastic Rock – wyjątkowy album, cechujący się znakomitą fuzją jazzu i rocka. Nawet doczekał się jednej pochlebnej recenzji w Music Now, co, w ogniu krytyki rozpętanej przez ortodoksów brzmień synkopowanych, nie mogło ujść uwadze zespołu. Krytycy muzyczni przede wszystkim podważali ideę wiązania jazzu z rockiem. Uważali za niemożliwe pomyślne połączenie jazzowych sól z sekcją rytmiczną typową dla rocka. Z kolei dawni koledzy z muzycznego podwórka zarzucali Ianowi zaprzedanie się muzyce pop, co budziło w nim śmiech, ponieważ, jak sam powiedział, był to najbiedniejszy okres w jego dotychczasowej karierze artystycznej. Po latach gołym okiem widać, iż Ian okazał się wyjątkowo elastycznym gościem, umiejącym z powodzeniem kojarzyć z pozoru niekompatybilne gatunki muzyczne, jak jazz z rockiem czy nawet z post-rockiem (vide No-Man).
Muzycy Nucleus odeszli też od tradycyjnego brzmienia, jakim charakteryzowały się studyjne albumy jazzowe. Nagrywano je tak, żeby podczas playbacku miało się wrażenie, że jazz band idzie na żywo. Elastic Rock został zarejestrowany i zmiksowany tak, że ma niewiele wspólnego z chociażby wcześniejszymi nagraniami kwintetu Rendell-Carr (wyjątek stanowi ostatni ich krążek pt. Change Is). Wyróżnia go zupełnie odmienny montaż taśm, zawierających m.in. overdubbing i cross-fading. Pod względem kompozytorskim i technicznym drugi longplay zespołu, We'll Talk About It Later – zdaniem nieocenionych krytyków muzycznych najdoskonalsze dzieło Nucleus – wydaje się być jeszcze bardziej do przodu niż debiut.
Jak już wspominałem, płyta została nagrana osiem miesięcy po debiucie, w dniach 21 i 22 września, czyli niedługo po powrocie grupy z festiwalu w Newport, gdzie, podobnie jak wcześniej w Montreaux, swoim brawurowym wystąpieniem wzbudziła ona wielki zachwyt. Sam tytuł płyty sugeruje, że o „nukleonicznej” muzyce zespołu się nie rozprawia, tylko się jej słucha, najlepiej bez uprzedzeń. Natomiast zdjęcie okładki, zaprojektowanej przez Rogera Deana, a wybranej przez Iana Carra, przedstawia zdjęcie barykady, ułożonej przez irlandzkich powstańców w Dublinie w 1916 roku podczas walk ulicznych.
We'll Talk About It Later rozpoczyna kompozycja Karla Jenkinsa „Song For The Bearded Lady”, nawiązująca do „1916 – The Battle of Boogaloo” z Elastic Rock. Do dziś jest to jeden z najbardziej porywających i skrajnie ekspresyjnych utworów w historii jazz-rock fusion. (Trzy lata po premierze płyty Ian wciąż po niego sięgał i robił to z największą przyjemnością). Karl Jenkins kilka lat po przyłączeniu się do Soft Machine – przeszedł w czerwcu 1972 roku, czyli trochę później niż John Marshall, który pożegnał się z Ianem już w październiku 1971 roku – sięgnął jeszcze raz po to nagranie i nadał mu nieco inny kształt i tytuł, czego potwierdzeniem jest „Hazard Profile” (Bundles). Mocno rozkołysany, rozhuśtany rytm przysparza o zawrót głowy, a błyskawiczne zmiany, jakie zachodzą w ciągu tych siedmiu minut, sprawiają słuszne wrażenie, iż w muzyce zespołu naprawdę dużo się dzieje. Do równie gwałtownych zawirowań gruntu pod nogami dochodzi, gdy słucha się trzech innych kompozycji Jenkinsa, „Lullaby For A Lonely Child”, „We'll Talk About It Later” i „Oasis”, z których dwie ostatnie podsycają ogień rozniecony w otwierającym longplay songu na tyle, że pała z nich dzika, samcza determinacja starcia potencjalnych krytyków w proch. Każdy z muzyków gra tak, jakby stał na barykadzie z lufą karabinu skierowaną wprost do ucha poruszonego odbiorcy. Chociaż wszystko rozgrywa się tu bez rozlewu krwi, to uderzenie jej do głowy w ostatecznym rozrachunku nie całkiem jest wykluczone.
Atmosferę walk na barykadach poniekąd oddaje też przeszywające narząd słuchu solo Jenkinsa na oboju w utworze „Sun Child” do wtóru znakomitej gry Speddinga na gitarze, Marshalla na perkusji oraz Clyne'a na elektrycznym basie. Ci dwaj ostatni podpisali się pod autorstwem tego kawałka. Tytułowy numer, rozwijający się jak najlepsze kompozycje King Crimson (od razu przepraszam za to nie na miejscu porównanie), zwala z nóg, podobnie zresztą jak otwierająca We'll Talk About It Later „Pieśń dla brodatej niewiasty”. Z kolei „Ballad of Joe Pimp” uatrakcyjnia efekt wah wah, czyli tak zwana gitarowa kaczka, nienadzwyczajny, lecz stabilny śpiew niewiadomego pochodzenia – co tylko sugeruje wszelkie dociekanie jego źródła za nieistotne – oraz rozpoetyzowane dęciaki: skrzydłówka i trąbka. Ian, grający na nosie jazzowym purystom, raz wchodzi w ustnik Milesa Davisa, a raz Freddiego Hubbarda, lecz nigdy nie pozostawia wątpliwości odbiorcy, kto z takim lirycznym zadęciem potrafi dąć w trąby. Płytę kończy repryza utworu „Song For The Bearded Lady” Jenkinsa, mianowicie „Easter 1916” z free-jazzowym solem Iana Carra (sic!) oraz popisem Johna Marshalla na perkusji. Tego ostatniego mieliśmy okazję usłyszeć w pełni sił witalnych w Poznaniu podczas jedynego koncertu Soft Machine w Polsce. Kto był, ten wie, co znaczy przebywać w jednym pomieszczeniu z takim człowiekiem, i to nie tylko podczas koncertu na widowni, ale i za kulisami.
We'll Talk About It Later doczekało się reedycji nakładem BGO Records w 1994 roku w formie dwupłytowego wydawnictwa, obejmującego dwa pierwsze albumy Nucleus. W chwili, gdy powstawała druga płyta grupy, Ian miał już gotowy materiał na trzecią – Solar Plexus, której prapremierowe wykonanie można było usłyszeć na żywo 12 września 1970 w Notre Dame Hall przy Leicester Square w Londynie. Niezgrabny, brodaty Szkot – jak określił go biograf Alyn Shipton – był niezwykle żywotnym i płodnym artystą w pierwszym roku działalności swego „nukleonicznego” tworu. A zjadliwa krytyka, pisana wówczas zatrutym piórem przez konserwatywnych miłośników jazzu, dziś wydaje się niesłuszna i przebrzmiała. Ian Carr, który przeszedł głęboką depresję po śmierci swojej pierwszej żony Margaret Bell (zmarła, jak John Coltrane, w lipcu 1967; przyczyną jej zgonu był zator krwi, powstały niedługo po urodzeniu przez cesarskie cięcie trzeciego dziecka, córki Seliny), a następnie stanął przed niezwykle trudną decyzją obrania właściwej ścieżki kariery, odniósł zwycięstwo – patrząc z perspektywy czasu – o czym możemy się przekonać, słuchając pierwszych dzieł Nucleus, porażających kanonadą jazzrockowych dźwięków, które nie pozwolą się łatwo dać nadgryźć zębowi czasu.