Niniejszy tekst jest dedykowany pamięci brytyjskiego trębacza Iana Carra (21.04.1933 – 25.02.2009).
Wszystko ma swój początek nawet, jeśli ograniczeni swoją niewiedzą nie potrafimy go dostrzec opierając się czasem tylko na własnych przypuszczeniach nie zawsze znajdujących potwierdzenie wśród światłych ludzi nauki zakładając, że ich teorie też nie są wcale dalekie od prawdy. Nieraz niezwykle trudno jest dojść do sedna sprawy, a mętlik i chaos, jakie temu przykremu doświadczeniu towarzyszą rodzą w naszych głowach wiele wątpliwości, co do elastyczności naszego umysłu. Wszak, co do jednego nie mam najmniejszych wątpliwości, iż owej elastyczności umysłu nie brakowało twórcom dzieła o wymownym tytule Elastic Rock poczętego przez sześciu muzyków o orientacji nieprzyzwoicie jazzowej ukrywających się pod równie znaczącą nazwą Nucleus. Sama nazwa zespołu podpowiada, że to grupa artystów (vide skład zespołu) ściśle związana ze sobą na płaszczyźnie muzycznej skupiająca całą swą energię twórczą w punkcie wyjścia dla dźwięków, które nie znają granic i są nadzwyczaj odporne na etykiety.
Niektórzy z tych muzyków mieli już wcześniej do czynienia z jazzem w czysto klasycznym kontekście niż to manifestowane sztandarem Nucleus, a właśnie pod nim postanowili stać się cząstką zalążka czegoś zupełnie nowego – znakomitej fuzji jazzu i rocka. Niesłychanie precyzyjnie wskazuje na ów mariaż rocka z jazzem Tom Callaghan, autor obszernego niemniej jednak analitycznego wpisu w książeczce do płyty Nucleus Elastic Rock/We'll Talk About It Later. Według Callaghana, Ian Carr z zespołem Nucleus znudzony odtwarzaniem wytartych schematów jazzowych kompozycji – theme/solo/solo/solo/theme revisited - stworzył coś zupełnie unikalnego i niepowtarzalnego. Posiadając niezwykłe zdolności kompozycyjne i absolutną władzę nad własnym instrumentarium [członkowie bandu] naznaczyli jazz surową agresywnością rocka. Nawet nazwa bandu była krótka, ekspresywna, bezosobowa charakterystyczna bardziej dla grupy rockowej niźli sekstetu parającego się zwykłym jazzem. Zresztą w latach 60-tych Carr był naczelną częścią niezwykle oryginalnego jazz bandu The Don Rendel/Ian Carr Quintet, którego nazwa od razu kojarzy się jednoznacznie i niezaprzeczalnie z muzyką o synkopowanym rytmie i tendencją do improwizacji.
Taki „ciężkostrawny” miks nastręczał zawsze nie lada trudności skostniałym ortodoksom wykazującym zawsze w takich sytuacjach niski współczynnik tolerancji dla różnego typu pozytywnych aberracji twórczych. Mniej więcej w tym samym czasie, w którym ukazał się debiutancki krążek Nucleus, Miles Davis nagrał swoją drugą wywrotową z serii jazz fusion płytę pod tytułem Bitches Brew. Zarówno ona jak i trzy inne - In A Silent Way, On The Corner, Get Up With It – pokazują całkiem nowe oblicze amerykańskiego trębacza, który funduje wolnemu od uprzedzeń słuchaczowi kosmicznie wielkie emocje niespotykane nawet w Spodku pełnym tajemnic, do którego nawiązuje nastrojem jedna z kompozycji ('He Loved Him Madly') z ostatniej z trzech wymienionych wyżej płyt. W bardzo podobnej atmosferze niesamowitości wynikającej z tej niezwykłej fuzji gatunków muzycznych utrzymana jest płyta Elastic Rock.
Niespokojne pohukiwanie bębnów i ostry brzęk talerzy zwiastują erupcję wulkanu zwanego „Nucleus”, który zaczyna spływać wolno law(in)ą niespotykanych wówczas dźwięków stapiając jazzowe stereotypy oraz zasypując oszołomionego słuchacza po same uszy dużą dawką świeżości i błyskotliwości ze strony sprawców tego wyjątkowo przyjaznego kataklizmu tj. Iana Carra (trąbka, flugelhorn), Karla Jenkinsa (obój, fortepian, organy elektryczne), Briana Smitha (saksofon, flet), Chrisa Speddinga (gitara elektryczna), Jeffa Clyne'a (bass) i Johna Marshalla (perkusja). Krótki i efektowny popis muzyków „1916” stanowi preludium do właściwej, tytułowej kompozycji o nieco psychodelicznym zabarwieniu wynikającym ze sposobu gry na poszczególnych instrumentach. Carr i Smith idą nuta w nutę, podczas gdy Jenkins powoduje sympatyczne wibracje, zaś Spedding w tym samym czasie usiłuje zawstydzić samego Hendrixa. Wspomniany już Tom Callaghan podsumowuje tę płynną współpracę wewnątrz zespołu jako spontaniczną stwarzającą nieodparte wrażenie, iż artyści grają ze sobą znacznie dłużej niż zaledwie parę tygodni. Elastic Rock zdumiewa świeżością i śmiałością niewinnych zakusów muzyków na miano nazywania ich przełomową grupą grającą fusion. Ta nowość przejawia się na przykład w eksperymentalnej kompozycji Clyne'a i Speddinga „Striation” przywodzącej na myśl cztery lata młodsze nagranie z albumu Red King Crimson zatytułowane „Providence”, gdzie napięcie też rośnie stopniowo z prędkością podawania kroplówki.
Ponadto, wulkan energii, jakim dysponują muzycy Nucleusa raz wybucha unisonem dęciaków i gitary Speddinga („Twisted Track”), innym razem milknie w delikatnych frazach fortepianu („Crude Blues Part One”) by po chwili znowu zakipieć całą plejadą rozedrganych dźwięków „blachy” („Crude Blues Part Two”, „Earth Mother”). Naprawdę duże wrażenie robi ta różnorodna paleta nastrojów na płycie Elastic Rock gdzie przyjemne ogniste podmuchy z blaszaków gaszone są umiarkowanie spokojnym solem organów Hohnera, które innym razem też ustępują okazałemu, niemalże kruszącemu narząd słuchu jaz(z)gotowi oboju (sic!) imitującemu w pyszny sposób najwyższe oktawy Hohner electric piano („Earth Mother”). Oczywiście niesprawiedliwie byłoby stwierdzić, że Carr nieustannie hałasuje i nie stać go na założenie tłumika na swój instrument i pokazanie, kto tu tak naprawdę potrafi ukołysać zmąconą wcześniej ciszę, co zresztą świetnie czyni w nastrojowym „Stonescape” Jenkinsa.
Elastic Rock fantastycznie uelastycznia zaskorupiałe formy jazzowe i dodaje rockowego ognia muzyce, która od lat opierała się na tych samych wytartych schematach. Niesiony falą zmian Carr stworzył własną mieszankę jazzu i rocka olśniewającą pod względem nowych pomysłów i oryginalnych brzmień i muszącą wywołać na twarzach elitarnych purystów grymas niezadowolenia. Poza tym, Carr pozostawił po sobie nie „Tylko d(r)eszcz” niebywale urokliwych westchnień trąbki (No-Man „Only Rain”) ale przede wszystkim nader ciekawą kolekcję niepowtarzalnych nagrań, które odtwarzane w domowym zaciszu potrafią raptownie obudzić w człowieku największą radość.
PS. Ian Carr – szkocki trębacz jazzowy, kompozytor, pisarz (autor uznanej biografii Milesa Davisa) i nauczyciel – w latach 60-tych Carr zakłada kwintet The Don Rendell/Ian Carr Quintet nagrywający w dużej mierze płyty z tradycyjną muzyką jazzową. Debiutancki longplay kwintetu ukazuje się w 1964 i nosi tytuł Shades Of Blue i mimo upływu czasu jego niezwykle obsesyjny koloryt* jest dziś prawie tak samo zachwycający jak ten z Kruków nad polem zboża. Dekadę później Carr formuje jazzrockowy zespół Nucleus, z którym nagrywa kilkanaście płyt, w tym uznawany za najlepszy album z gatunku jazz fusion We'll Talk About It Later (1971), i zamyka pomyślną działalność bandu w 1988 roku wytworną Old Heartland, która zdecydowanie bardziej przypomina jazz symfoniczny niż jazz rock. Natomiast już w 2006 roku wychodzi m.in. skromny zestaw koncertowy zatytułowany Hemispheres zawierający nagrania z dwóch ciekawych koncertów z lat 70/71 w pierwotnym składzie ze Speddingiem na gitarze.
Ponadto, Carr wystąpił również gościnnie na rewelacyjnym albumie Returning Jesus (2001) duetu No-Man u boku innego znamienitego brytyjskiego muzyka jazzowego Theo Travisa znanego też ze współpracy z najbardziej progresywną grupą rockową ostatnich lat Porcupine Tree (The Sky Moves Sideways, Stupid Dream, Recordings). Co ciekawe, Travis podobnie jak uczynił to Carr wspiera jazzrockową formację o nazwie Gong, z którą nagrywa jeden z najciekawszych albumów mijającej dekady Zero To Infinity, ale także dopuszcza się okolicznościowych kolaboracji z byłym perkusistą Nucleusa Marshallem (Marshall/Travis/Woods Bodywork, Soft Machine Legacy Steam).
Carr odszedł niedawno pozostawiając po sobie długi testament pięknych dźwięków dla zakochanych bez pamięci w jazzie.
* - myśl zaczerpnięta z wkładki do płyty Shades Of Blue/Dusk Fire The Don Rendell/Ian Carr Quintet autorstwa Charlesa Foxa z 1965 roku