Z końcem osiemnastego wieku przestała istnieć I Rzeczypospolita. Państwo niezwykłe zakończyło swój żywot w równie nieprawdopodobny sposób, rozebrane na części przez sąsiadów, którzy ku uciesze (bo rzekome oburzenie można wsadzić sobie między bajki) Europy uzasadniali swoje poczynania słowami: Bóg popełnił błąd stwarzając Polaków. Może i popełnił, bośmy nigdy nie potrafili przewidzieć, że nadstawianie karku za innych może skończyć się tym, że owi rzekomi przyjaciele wbiją nam z uśmiechem nóż w plecy. Nie poszliśmy z chanami tatarskimi wspólnie na Moskwę, choć gdybyśmy to zrobili, dziś nikt nie myślałby o tym kraju w kategoriach mocarstwa (o ile w ogóle by ktoś po rosyjsku myślał). Nie omsknęła nam się ręka w końcu siedemnastego wieku, gdy właściwie nie wiadomo czemu ratowaliśmy wypomadowane tyłki Habsburgom tylko po to, by niespełna wiek później zobaczyć ich armie szarpiące czerwone sukno z napisem Królestwo Polskie. Wreszcie nie wiadomo dlaczego mając tyle razy na tacy podany los pruskiego nowotworu nie wycięliśmy go z precyzją, jakiej później zazdrościliśmy choćby hakatczykom wyrzucającym polskość z poznańskiego.
Może więc faktycznie Bóg popełnił błąd … i ta Boża pomyłka pozwoliła wyjść na pierwszy plan narodom i postaciom, o których w innym wypadku nikt by nigdy nie wspomniał? Kto wie.
No dobrze, zapyta ktoś, ale co to ma wspólnego z klasyką? Z muzyką? Ano ma. Ten upadek wielkiego państwa u schyłku osiemnastego wieku nie był cichym trwaniem w desperacji, jak mawia Roger Waters. Był rąbnięciem o betonową ścianę z siłą rozpędzonego samochodu. Upadek państwa polskiego skończył się rzezią, jaką prawie półtora wieku później opisano mianem ludobójstwa. I choć dziś piętnuje się Niemców (nie jakichś wyimaginowanych hitlerowców, tylko NIEMCÓW) za zbrodnie II wojny światowej, albo Rosjan (choć im dalej na zachód, tym bardziej głos rozmywa się w bliżej nieokreślonych „onych”), to zapomina się o dziejach, które ciut wcześniej zaważyły na tym, jak my Polacy widzimy ten kraj za naszą wschodnią granicą, który dziś tylko przyczaił się, wzorem poprzednich pokoleń do kolejnego skoku na nas.
Ok, widzę zniecierpliwienie, już wracam do tematu. Koniec XVIII wieku to szereg wydarzeń, które odmieniły los świata. Rzeczpospolita upadła. Rosja nagle stała się potęgą światową. Francja wybiła większość swoich elit i odtąd miała już wyłącznie przyglądać się samej sobie w lustrze różowych buduarów. Za oceanem powstał kraj, który pokonując potęgi światowe już samym tym wyczynem powinien wszystkim możnym świata dać do zrozumienia, że alea iacta est. A zwykły człowiek? Najczęściej był statystyką. Jak mieszkańcy Warszawy, te dwadzieścia tysięcy ludzi wyrżnięte przez Rosjan w 1794 roku na Pradze. Wówczas wojska Suworowa, zdobywając stolicę Polski w ostatniej bitwie stoczonej w obronie I Rzeczypospolitej zabiły mężczyzn, kobiety i dzieci. Niewielu ludzi umknęło z rąk rosyjskich siepaczy. Ale … byli tacy, którym się udało. Jednym z nich był Nicolas Chopin. Ojciec Fryderyka. Członek warszawskiej milicji, ranny w trakcie insurekcji cudem ocalał. No, to już wiadomo, dlaczego tyle o historii było.
Młody Fryderyk dorastał w kraju, którego nie było. Owszem, pamięć o Rzeczypospolitej była jeszcze świeża, dodatkowo odnowiona krótkim wskrzeszeniem polskiej państwowości przez Bonapartego. Ale ta tęsknota za wolnością, te marzenia, oparte o boląca polską duszę (o tak, co jak co, ale cierpieć potrafimy) i wsparte pięknym krajobrazem – wszystko to można odszukać w utworach wielkiego Chopina. Francuz ci on? Taaa… jasne. Bądźmy poważni.
Nic zaś tak pełnie nie oddaje tego, com napisał powyżej jak koncerty fortepianowe Frycka. I wiem, już o nich pisałem. Ale co mi tam – teraz znowu to zrobię. A że wszyscy wiedzą, że Konstancja Gładkowska, że poznańskie, że Antonin, że młodość, że uwagi Elsnera… to po prostu powiem, że gdyby ktoś wymarzył sobie posłuchać I koncertu fortepianowego e-moll op. 11 Fryderyka Chopina, granego przez pianistę na fortepianie z epoki, uzupełnianego orkiestrą wykorzystującą również instrumenty z tamtego okresu, to bezwzględnie, absolutnie koniecznie, zdecydowanie musi sięgnąć po album nagrany przez Emanuela Axa i ansambl Orchestra of the Age of Enlightenment prowadzony przez sir Charlesa Mackerrasa. Genialny, niepowtarzalny, znakomity album. Interpretacje pierwsza klasa. Polecam.