Pozmieniało się, oj, pozmieniało w obozie Disperse od 2010 roku, czyli od wydania ich debiutanckiego albumu długogrającego - Journey Through the Hidden Gardens. Korekcie uległ skład zespołu, którego szeregi opuścili dotychczasowy basista oraz perkusista. Coraz bardziej rozpoznawalny w świecie muzyki – Jakub Żytecki – został ambasadorem gitar Ibanez. Dokonania muzyków zauważono poza granicami naszego kraju, czego rezultatem jest kontrakt z Season of Mist – stajnią zrzeszającą m.in. Morbid Angel, Gorgoroth, Samael, czy Sólstafir. Dodatkowo wyostrzeniu uległo logo zespołu, a zmiany nie ominęły również brzmienia generowanego przez muzyków.
Kiedy na rynku pojawił się Journey Through the Hidden Garden trudno było nie zgodzić się z zachwyconymi fanami muzyki progresywnej, że oto narodziła nam się kolejna, muzyczna perełka. Faktycznie tak było i nie sposób nie uznać ogromnego potencjału, który tkwi w tych młodych muzykach. Jednak już na początku mojej przygody z brzmieniami z debiutu Disperse zacząłem się obawiać, czy przypadkiem droga, którą zmierzają, nie zaprowadzi ich w ślepy zaułek. Duży nacisk na stronę techniczną kompozycji budzi uznanie, ale nie jest jedynym aspektem związanym z tworzeniem, który warto jest hołubić, bo przecież liczy się też klimat i nastrój, którego nie trzeba kreować natłokiem rozwiązań siłą upchniętych w krótkie wycinki czasu. Szczęśliwie okazało się, że na Living Mirrors znalazło się miejsce na oba wspomniane elementy muzycznego rzemiosła.
Krążek zawiera trzynaście kompozycji o łącznym czasie trwania przekraczającym pięćdziesiąt pięć minut. Wśród nich znalazło się kilka krótkich, muzycznych przejść, miniatur, które spajają poszczególne, nieco bardziej rozbudowane historie. Living Mirrors to poważny romans muzyki progresywnej z djentem znanym z dokonań grup pokroju Meshuggah czy Animals As Leadders. Choć takie brzmienie może zaskoczyć, to odnoszę wrażenie, że Disperse właśnie czegoś takiego było trzeba. Odważnie wkraczają na nieprzetarte dla siebie szlaki, garściami czerpią z doświadczenia wcześniej wspomnianych zespołów i robią to nie tylko twórczo, ale na dodatek w poszanowaniu swoich progresywnych korzeni. Efektem jest bardzo urozmaicony, połamany rytmicznie krążek, na którym przyjemnie buczy tło, świetnie pracują perkusja, bas, a gitara prowadząca stoi na najwyższym, światowym poziomie. Warto też pochwalić wokalistę, który nie dość, że wspomaga zespół partiami instrumentów klawiszowych, to zwyczajnie brzmi lepiej niż na debiucie.
Album rozpoczyna się od delikatnego, klimatycznego Dancing With Endless Love, w którym da się wyczuć rozwiązania zaczerpnięte z bardziej post-rockowego, czy ambientowego niż metalowego świata. Takich momentów jest więcej, w pamięci pozytywnie zapisał się także Touching The Golden Cloud, Butoh, czy Message From Atlantis ze świetną melodią prowadzoną przez klawisze oraz wielokrotnie chwaloną gitarę. Mimo wielu ugładzonych, spokojnych momentów, bardziej podkreśla się ten trochę zaskakujący, ale naprawdę udany kolaż djentu z prog metalem, który tak świetnie prezentuje się chociażby w Profane The Ground, czy miażdżącym wnętrzności Unbroken Shiver. Wszystkie atrakcyjne elementy Living Mirrors łączy w sobie utwór, który domyka tę muzyczną historię. AUM to moc, połamane rozwiązania rytmiczne, ale także melodia, popisy Jakuba Żyteckiego i niemało nastroju.
Living Mirrors to świetna wizytówka polskiej sceny muzycznej i jeszcze lepszy prognostyk na przyszłość zespołu Disperse, któremu nie tylko nie brakuje umiejętności, ale i odwagi w szukaniu swojego miejsca w twórczym świecie. Ciekawe czym jeszcze zaskoczą, czekam niecierpliwie!