‘Gniew Khana’ (czyli hawkwindowy suplement alumni): odcinek 3 (z 8)
Dziwna to płyta. Dziwna i dość myląca. Jeśli ktokolwiek z Was sugerować się będzie drugą częścią nazwy firmującej wydawnictwo może się więcej niż rozczarować. „Stellar Variations” nie ma nic z ducha twórczości zespołu Jeffa Lynne’a.
Ciężko doszukać się genezy tego krążka. W jednym z wywiadów Dave Brock mówił, iż do nagrywania ostatniej jak na razie płyty Hawkwind „Onward” muzycy podchodzili dwa razy. Być może „Stellar Variations” jest efektem pierwszych przymiarek. Być może panowie Brock, Hone i Chadwick cierpieli na brak zajęcia i bawili się w studiu rejestrując mniej lub bardziej udane utwory, by z czasem wpadaść na pomysł, że to co nagrali jest warte wydania. Cóż, prawdy się zapewne nie dowiemy, ale fakt pozostaje faktem, że krążek projektu Hawkwind Light Orchestra sprawia wrażenie zbioru dość luźnych tzw.out-take’ów najróżniejszej maści.
Mocnym wejściem wydaje się być otwierający „Stellar Perspective”. Fajny wyginaniec-połamaniec z ciekawą gitarą i wciągającym klimatem. Niestety ogólne pozytywne wrażenie zostaje brutalnie zmiażdżone „popisami” wokalnymi perkusisty Richarda Chadwicka w drugiej części kompozycji. To samo można powiedzieć o interesująco rozwijającym się „All Our Dreams”; tutaj z kolei końcówka utworu została okraszona dziwaczną i koślawą solówką klawiszową brzmiącą tak, że przy niej Geoff Downes wydaje się być prog-rockowym Rachmaninowem.
To już lepiej wypada przebojowy „It’s All Lies”, który wprawdzie brzmi nieco jak nieco zmieniona wersja „Right To Decide”, ale przynajmniej wyzbyto się kiksów. Są tu i mocne tempo i wpadająca w ucho linia melodyczna i fajna aranżacja.
Dwoma najlepszymi fragmentami na płycie są jednak „In The Footsteps Of The Great One” z nieco etnicznymi bębnami, ciepłym klawiszowym tłem i kilkoma lirycznymi cytatami z „Chronicle Of The Black Sword” w połowy lat 80-tych oraz „A Song For A New Age”. Drugi z nich nie jest utoworem premierowym, gdyż jest to kompozycja obecnego klawiszowca Hawkwind – Tima Blake’a z jego solowej płyty „Blake’s New Jerusalem” z 1978 roku. Tutaj brzmi bardziej tradycyjnie (tzn. nieco mniej space-rockowo), niemal piosenkowo ze (znów drażniącym) śpiewem Chadwicka, ale na szczęście dość swobodny i niemal sielankowy charakter kompozycji sprawia, że utwór ten wyróżnia się z całości i ogólnie należy co ocenić im plus.
Poza tym wciąż bywa różnie. Fajnie brzmi transowy i bardzo klimatyczny początek „Four Legs Good, Two Legs Bad”. No właśnie, tylko początek. Później wraz z wejściem innych instrumentów i wokalu sprawa nie wygląda już tak różowo. „We Serve Mankind” ma kilka chyba nie do końca przemyślanych przejść, a „Cities Of Rust” momentami brzmi zbyt topornie zaniżając ogólne wrażenie całości wydawnictwa.
Płyta dla fanów poczynań Brocka i jego załogi. Tylko i wyłącznie. Polecana jedynie zapalonym hawkwindowym kadetom. Pozostali niech lepiej sięgną po inne pozycje Hawkwind, takie jak chociażby wydane równolegle „Onward”, które pomimo tego, że nieco przydługie wydaje się być wydawnictwem zdecydowanie równiejszym.
W następnym odcinku: Dave Brock – „Earthed To The Ground”.