Enya.
Odcinek piąty – „Still In Love with You” – czyli fani ciągle zakochani.
Właściwie płyta bliźniaczka "The Memory of Trees". Tak podobne do siebie, jakby nagrywano je podczas jednej sesji. A dzieli je pięć lat. chociaż te pięć lat jest dosyć umowne, bo u Enyi sesje nagraniowe zwykle trwają bardzo długo, po kilkanaście miesięcy, a nawet dłużej. W tym przypadku nagrania zaczęły się w 1998 roku, a trwały do 2000.
Tak jak w przypadku kilku poprzednich płyt wszystko zaczyna się od tytułowego instrumentala, a zaraz potem jest coś singlowego. Tym razem jest to "Wild Child", jedna z bardziej udatnych piosenek Enyi tego rodzaju. Chociaż akurat większym przebojem było "Only Time". Reszta też jest jak poprzednio. Albo raczej trochę bardziej niż poprzednio, gdyż wydaje mi się, że te piosenki, te melodie są nawet lepsze niż te z „The Memory of Trees”. Więcej jest potencjalnych singli, bo i „Flora’s Secret”, i „One by One”, i „Lazy Days” też dobrze by się do tego celu nadawały. Mamy również obowiązkowy fragment podniosło-katedralno-chóralny – połączone "Tempus Vernum" i "Deora Ar Mo Chroí".
Przy okazji wypadałoby też wspomnieć, że jest to jak do tej pory najlepiej sprzedająca się płyta Enyi. Właśnie ta, a nie "Watermark". Też byłem zaskoczony. Ale tej poszło na świecie ponad szesnaście milionów, a "Watermark" "tylko" jedenaście (zresztą „Shepherd Moons” też była lepsza – trzynaście milionów).
Jak widać i słychać, Enya w tym czasie była ewidentnie na fali wznoszącej, nagrywała coraz lepsze płyty, które osiągały naprawdę olbrzymie nakłady. Mimo, że była to już piąta płyta zrobiona dokładnie według tej samej formuły, która jakoś od kilkunastu lat się nie zużyła. Najważniejsze, żeby artysta wena twórcza nie opuściła. Enyi na razie nie opuszczała. Kończył się jednak wiek XX, a jej muzyka dalej brzmiała jakby wyjęta z lat osiemdziesiątych. Sądząc po wynikach sprzedaży, fanom to nie przeszkadzało, jednak sama artystka chyba zauważyła, że można byłoby coś zmienić. Ale o tym za tydzień.