Prawdziwy cykl karnawałowy.
Jeśli historia muzyki rozrywkowej ma pamiętać Vince’a Clarke’a, to na pewno przede wszystkim za Yazoo. O tym , że był współzałożycielem Depeche Mode to już niewielu pewnie pamięta, a Erasure to kapela bardzo sympatyczna, ale do jakiegoś Hall of Fame zbytnio się nie nadaje. Inna sprawa z Yazoo. Mimo bardzo krótkiego żywota, wszyscy co pamiętają i lubią lata osiemdziesiąte, pamiętają i pewnie lubią Yazoo.
Po odejściu z Depeche Mode Clarke miał wolne, ale nie miał ochoty na odpoczynek. Napatoczyła mu się, pochodząca jak on z Basildon, Alfie Moyet, dziewczyna o wielkim głosie i nie mniejszej posturze. Yazoo miało być jej pierwszym poważnym zajęciem w show-biznesie, wcześniej tułała się w jakichś grupach nowofalowych, punkowych, bluesowych, ale zwykle były to przedsięwzięcia krótkotrwałe i bez większej przyszłości. Szybko zabrali się do roboty i na efekty wcale nie trzeba było długo czekać. Clarke zawsze miał smykałkę do pisania chwytliwych numerów, a z taką wokalistką jak Moyet, to mógł sobie pozwolić na prawie wszystko. Alfie dysponowała wspaniałym, mocnym, „czarnym” głosem, wprost stworzonym do soulu i bluesa, ale świetnie się też sprawdzał w kompozycjach Yazoo. Na przykład takie „Don’t Go” – nie można powiedzieć, że power w gębie tutaj się nie przydaje. Na tle delikatnych, dyskretnie umalowanych młodzieńców z podobnych kapel, Yazoo z Moyet na wokalu prezentowało się jako zjawisko dosyć niecodzienne, ale atrakcyjne. Już pierwszy singiel, „Only You” zawojował listy przebojów, rozchodząc się w pierwszym tygodniu sprzedaży w 350 tysiącach egzemplarzy. I duet błyskawicznie stał się jednym z najbardziej popularnych zespołów brytyjskich. Tą pozycję jeszcze umacniały kolejne single, a potem pierwsza duża płyta, zatytułowana „Upstairs At Eric’s”. Tytuł dosyć niecodzienny, ale chodziło po prostu o to, że studio Erica Radcliffe’a, współproducenta płyty, mieściło się na piętrze.
Przeciętnemu, brytyjskiemu producentowi plastiku nigdy nie chodziło tylko o robienie doraźnych przebojów, zawsze to było coś więcej. Oczywiście, że był to pop, ale ambitny pop – tak to można nazwać. Wśród tego towarzystwa Yazoo wyróżniał nie tylko głos wokalistki, ale także i jakość muzyki. W porównaniu do innych, ówczesnych produkcji tego typu płyty duetu były jakby ciekawsze, jakby równiejsze i jakby lepsze od reszty konkurencji. Co ciekawe zrobione były, przynajmniej debiut, bardzo prostymi środkami – „Don’t Go”, czy „Only You” to zaledwie kilka ścieżek, bodajże coś koło dziesięciu. Jednak w taki sposób udawało im się uzyskać naprawdę ciekawe efekty, bo nie stronili nawet od eksperymentów dźwiękowych – zabawę głosami słyszymy w „In My Room”, a „I Before E Except After C” to już zupełna awangarda – zapętlone głosy, śmiechy, jakieś podśpiewywania, a w tle jakiś parapet od czasu do czasu wydaje różne dziwne dźwięki. Może i piosenki wybrane do promocji faktycznie były najbardziej medialne, ale przynajmniej jeszcze ze dwie również nadawały się do pognania po hit-paradach, z dużą szansą na poważny przebój – przede wszystkim równie dynamiczny, co „Don’t Go”, „Goodbye ‘70’s”. Znalazły się też na „Upstairs At Eric’s” utwory, które co prawda na single się nie nadawały, ale były to naprawdę bardzo piękne piosenki, jak chociażby nastrojowy, smutny „Winter Kills”. Z pewnością „Upstairs at Eric’s” nie było płytą dwa single plus reszta wypełniaczy, to rzecz na bardzo równym poziomie, do tego bardzo dojrzała artystycznie. Wydaje mi się, że za ten sukces odpowiadają równo po połowie Clarke i Moyet. I wydaje mi się, że trudno nazwać Clarke’a liderem Yazoo, bo Alfie dała nie tylko głos, ale i też napisała prawie połowę materiału (daje się tu zauważyć znaczną obecność pierwiastka soulowego). Szkoda, że to duo wytrzymało ze sobą niecałe dwa lata. Z pewnością to jeden z najciekawszych przedstawicieli muzyki lat osiemdziesiątych.
Z kompaktowymi edycjami debiutu Yazoo jest pewien problem, albo raczej pewien nieporządek. Jak się dobrze orientuję pierwszy raz na CD ukazało się to w 1986 roku (mam to wydanie), przy czym track-lista dość mocno różniła się od tej z winyla. Nie było "I Before E Expect After C", za to dołożono dwa utwory z maksi-singli – “Situation” i “The Other Side of Love”. Co nie było takim złym pomysłem, gdyż oba te utwory są bardzo dobre. No ale zasadnicza płyta nie była w całości. Rok później ukazała się kolejna edycja (bodajże amerykańska), która zawierała wszystkie utwory z „Upstairs at Eric’s”, za to bez tych z maksi-singli. Ideałem wydaje się być niemieckie wydanie z 1990, gdzie mamy i całe „Upstairs…” i oba bonusy. Obecnie jest dostępny jest remajster z 2008 roku, z track-listą taką jak wydania z 1987 roku. Bonusy zaś są dostępne na jednym z krążków z boksu „In Your Room”.