Nie pamiętam już co było pierwsze – czy rekomendacja Witka Andree z Oskara, czy listonosz. Płyta przyszła niedługo po światowej premierze, zawierając coś więcej niż tylko kolejny ciekawy skandynawski zespół. "Of Sun and Moon" to czwarta studyjna płyta fińskiego zespołu Overhead, który ma na koncie także bardzo udany udział na festiwalu Prog Rock 2009 oraz nagrany na nim krążek DVD Live After All. Warto wspomnieć, iż zespół debiutował w 2002 roku albumem Zumanthum wydanym przez Metal Mind Productions.
Jak tworzy się muzykę w północnej części basenu Bałtyku wszyscy chyba wiedzą. Zima tam trwa zaledwie jedną noc, którą mieszkańcy Północy spędzają, jak się okazuje, dosyć pracowicie. Finowie – podobnie jak Szwedzi czy Norwedzy, nie czują jakiegoś przywiązania do konkretnego stylu muzycznego, prezentując bardzo szerokie spektrum i mocno eklektyczną jak na nazwę tego gatunku formę. To jest mój pierwszy kontakt z tym zespołem, ale mam wrażenie że znam ich dosyć długo. Już pierwszy utwór "Lost inside 2" wita melodią w stylu ostatnich płyt Pain of Salvation, aby w utworze "Berlin" zaskoczyć nas melodią bliższą do innego fińskiego zespołu - Razmus, który wiele lat temu nie schodził z radiowych list przebojów. Ten właśnie rozmach muzyczny jest głównym atutem zespołu z Helsinek. Nie czują ograniczeń, skacząc z zgrabnie po inspiracjach i przekrojach muzycznych od lat 70tych po bardzo współczesne brzmienia. Od klasycznego "Syriana", po lekko psychodeliczno-bluesowe z domieszką Jethro Tull klimaty w "Grotte"; od godnego Enio Morricone "Last Broadcast" przez wybitnie taneczny "Alive" , po klasyczny pompatyczny "Angels and Demons". Ten wachlarz wpływów - od elektroniki po akustyczny flet poprzeczny, od filmowych bluesowych klimatów po silne przebojowe uderzenie roznosi słuchacza, eksploduje nieskończonymi wątkami muzycznymi , całkowicie skupiając uwagę na muzycznych ekscesach artystów.
Zespół nie tylko muzycznie dopracował swoje dzieło. Pierwsze, na co zwróci nabywający album, będzie nietuzinkowa okładka i dołączony do niej gadżet. Otóż są to mini-okulary 3D, dzięki którym zawartość wkładki oraz wewnętrznej części opakowania będzie dla osoby oglądającej znacznie przejrzysta. Jaka? To już musicie sprawdzić sami. Dlatego, jeżeli kogoś dziwi kolorystyka okładki, obejrzyjcie ją poprzez załączone okulary. Także płyta została w ten sposób nadrukowana. Nie powiem, byłem zaskoczony. Wpierw taki gadżet, później było znacznie ciekawiej. Ten efekt 3D to już tylko wisienka na torcie. Bardzo udany album, nie znam niestety poprzednich, trzeba będzie nadrobić zaległości. Gorąco mnie ciekawi, czym teraz zaskoczą nas Finowie.