Gdzie jest granica autoekshibicji? Z informacji prasowych nadsyłanych ze strony wydawcy wynikało, że mamy do czynienia z albumem wyjątkowym, nowatorskim, naśladującym innego indywidualistę (Stevena Wilsona) - wręcz muzyką pobodbną do pewnego znanego brytyjskiego zespołu Porcupine Tree. A może podnieśmy rangę albumu - Robert Miles w polskim wydaniu? Czemu nie?
I tu rodzą się kolejne ciekawostki. Opierając się na samych dotychczasowych publikacjach można zapytać: jak po takim genialnym albumie jak "Labeled Out Loud" można zejść do kopiowania oklepanego stylu Porcupine Tree? Wydawało się, że temat już jest doszczętnie wyeksploatowany, naśladowcy potępieni i skazani na wieczną banicję. Na szczęście to tylko niesforna próba skojarzenia artysty z konkretnym nurtem. Ta płyta przede wszystkim demaskuje kilka nieporozumień. Jednym z nich jest dzika niechęć rodzimych znawców tematu do polskich artystów i produkcji made in Poland, drugą - mylne wkładanie albumów sespołów podobnych do Ordinary Brainwash na półkę z napisem Rock Progresywny. Dzisiaj podobni artyści święcą tryumfy śmiało nazywając swój gatunek Indie Rock. Takim jest choćby świetny Gotye, Hearts czy No Pesos, które słuchając człowiek kojarzy bardziej z muzyką brytyjskiego wizjonera niż z opasłymi pasażami klawiszowymi czy długimi solówkami. Rock wyrażany emocjami, Exhibirock, Indie Rock - można tworzyć dowolne szufladki. W tym wypadku mamy doskonałą produkcję o bardzo eklektycznej formie, która bardziej dryfuje w kierunku tej alternatywno-popowej formy rocka, ustawiając Ordinary Brainwash w zupełnie odmiennej półeczce niż wspomniany Porcupine Tree.
Po bardzo udanym i wręcz rewelacyjnym albumie "Labeled Out Loud", przyszła kolej na właśnie wspomniany ekshibicjonizm artystyczny. ME 2.0 to nic innego jak spowiedź bohatera - życiowego buntownika nie akceptującego reguł, jego instrukcja obsługi, życie i przeszłość przelana w formie liryki albumu. Teksty są jednak tradycyjne jak dla tej formy muzyki, tutaj Rafał Żak - człowiek-orkiestra stojący za tym projektem nie zaskoczył nas, wbił się trend zgrabnymi formami lirycznymi w języku angielskim. Inaczej jednak jest z formą muzyczną. Zbyt jednomyślne i poukładane granie, bez grama ludzkiego elementu. grama błędu czy przypadkowego dźwięku. Perfekcjoznim.
Muzyk wie czego chce i z niesamowitą precyzją tworzy swoją wizję artystyczną - przybliżając się lub oddalając od muzyki środka, skutecznie balansując między mainstreamem, lekką post-rockową formą, muzyką Indie oraz alternatywą. Co w zamian? Melodyjne utwory zdominowane pianinem i gitarą, z domieszką wyczucia do mocno technicznego grania, z symfonicznym i psychodelicznym zacięciem i echem inspiracji ery albumów "The Sky Moves Sideways", "Stars Die" czy "Signify". Melodia jest wszędzie, pianino na wejściu do mocno popowego "Stay Foolish" wchodzi w tonacji "Children" Roberta Milesa, automatycznie nadając mu charakter niezłego singla radiowego, nie kontrastuje z tytułowym ME 2.0, także melodyjnym i rockowym utworze z mocno patetyczną partią pianina i gitar i nostalgicznym szumem niedostrojonego radia w tle, ale za to wyróżnia się od "Unbirthday" - w którym właśnie usłyszymy przez moment to wspomniane echo utworu "The Sky Moves Sideways". Także "Homesick" wyda się znajomym utworem dla wyznawców kultu Stevena Wilsona . Bardzo spokojny, utrzymany w tonacji molowej z dominującym pianinem i jednoznacznym tytułem.
Czym w takim razie powinien być ten album? To jest mimowolnie hołd złożony zespołom No Man czy Porcupine Tree, z bardzo bogatą z jednej strony formą, z drugiej kolejny udany zbiór świetnych aranżacji młodego muzyka, który w zgrabny sposób połączył swoje inspiracje i aktualne trendy w melodyjną całość. Album nagrany jest z pazurem, bogaty aranżacyjnie i pełen smaczków jak choćby wokal w tle "Something New", którego nie wszyscy będą mieli okazję usłyszeć, przesterowany vocoderem wokal, wiele elementów elektronicznych wplecionych gdzieś w podkład. Jednak nie przejdzie bez uwagi jeden fakt - za mocno podniesiony środek i maksymalnie spłycone basy. Efektem jest brak dynamiki - być może to zamierzony efekt, mocno uwypukla brzmienia gitar, pianina i wokalu, ale dla miłośnika pełnego brzmienia i solidnego basu niekoniecznie będzie to powód do zachwytu. Miejmy nadzieję, że doczekamy się zremasterowanej wersji, wzbogaconej o bas np: ME 2.1. Pomimo tej zasadniczej wady - album przypadnie do gustu wieloma wpadającymi w ucho melodiami i ciekawymi muzycznymi patentami. Posłuchajcie - warto.