Fountain of Tears - fontanna łez. Ciemna i zimna strona rocka - tak można by powiedzieć po okładce. Jednak zawartość krążka inaczej przedstawia obraz muzyki Fountain of Tears. Ten amerykański zespół podszedł do swojego dzieła utartą już ścieżką progresywnego metalu i gotyku - jednak troszkę eksperymentując. Styl jaki reprezentuje płyta to chłodniejsze podejście do rocka, ale niesamowicie ciepłym brzmieniem. Kontrast? Jak mam dokładnie takie odczucia - Muzyka Fontanny łez to jak ciepłe ognisko na biegunie północnym! Muzycy postarali się jednak o własny charakter brzmienia - i tak oto mamy przepiękną etiudę Carousel w nieopisanej ścieżce 10 gdzie na spokojne piano nałożono ostre rockowe riffy upiększające ten utwór - zresztą nie tylko ten. Ta płyta przypadła mi do gustu. I to wręcz po pierwszym odpaleniu. Naprawdę mało jest muzyki - którą można zagrać tak odkrywczo.
Nie słychać szczególnego wysiłku w dobieraniu melodii, za to pełne poetyki wokale, inspirowane literaturą i trafiające do odbiorcy kompozycje. Zachowana estetyka gry a zarazem brzmienie bardziej przypominające odtwarzanie muzyki z dwóch różnych źródeł. Ciekawi mnie skąd zespół wziął koncepcję na taki album. Liryka albumu oparta jest na popularny w północnej ameryce styl rocka chrześcijańskiego Niespodzianek ciąg dalszy - w środku znajduje się poemat Edgara Allana Poe - The Sleeper w przepięknie ubarwionej marszowej scenie muzycznej jak i jedyna treść na wewnętrznej okładce.
Ale największą niespodzianką dla mnie jest osobno zamieszczona wersja instrumentalna tego albumiku. Jako że bardziej cenię instrumentalne wykonania, muszę przyznać że nie mogę się oprzeć mrocznemu wokalowi Anny DeRose - coś jest w jej przepięknym wokalu. Zresztą próbując podsumować muzyka - kontrast: mroczny rock - poezja śpiewana, chłodny charakter i ciepłe wykonanie, wokalne i instrumentalne aranżacje - jednak - kolejne deja vu - gdzieś już coś takiego słyszałem :)