Dziwna płyta, do której trudno recenzentom znaleźć klucz. Ostatnia do 1996 roku nagrana w klasycznym składzie Anderson-Howe-Wakeman-Squire-White, ale już z zupełnie inną muzyką niż tą z czasów The Yes Album – Awaken – chociaż też zupełnie inną niż graną przez zespół w latach 80. Mam wrażenie, że krytycy nie za bardzo wiedzą jak zaszufladkować Pormidora – i dlatego jest to jedna z tych płyt Yes, o których pisze się najmniej.
Być może tym, który znalazł właściwą szufladkę, jest Jan Skaradziński. W rockserwisowym wydaniu biografii zespołu Dana Hedgesa, do którego dodał swoje uzupełnienie, pisze: Going for the One to pierwsze wypisanie recepty na muzykę mogącą funkcjonować zawsze i wszędzie niezależnie od mód na polowanie z nagonką – i zresztą jakichkolwiek innych mód i antymód. Według takiej recepty, do tego udoskonalonej, przygotowany został właśnie album Tormato. Tak właśnie jest. Okres Wielkich Poszukiwań, dwudziestominutowych suit, uduchowionych tekstów i surrealistycznych deanowskich pejzaży przeminął ostatecznie – ale Yes wymyślił się na nowo, nie rezygnując ze swoich atutów i bynajmniej nie popadając w popowy banał. I jeśli nie uwzględniać Awaken, to Tormato jako całość wydaje się wręcz lepsza od swojej poprzedniczki. Bo jeśli zespół chciał spróbować rockowego przeboju, to Don’t Kill The Whale czy dynamiczne Release, Release przebijają Going For The One. Jeśli chciał nagrać uroczą, liryczną piosenkę, to Onward – które doczekało się wręcz zachwycającej wersji koncertowej na Keys To Ascension - moim zdaniem też góruje nad Wonderous Stories. A przecież jest jeszcze miniaturka Madrigal, w którym brzmienie klawiszy Wakemana najbardziej przypomina „dawny” Yes, a i inne utwory trzymają równy, niezły poziom.
Tormato nie kandyduje do miana progresywnej płyty wszech czasów, jest jednak udaną próbą przeniesienia progresywnego brzmienia w lżejszą formę i, jak wspominaliśmy, bez zbędnych ukłonów w kierunku popowego banału. Że nie było to wcale takie proste, uświadamiają wydane w tym samym 1978 roku płyty Genesis (...And Then There Were Three) i zwłaszcza ELP (Love Beach). Na ich tle Tormato jest albumem przynajmniej dobrym.