A to, jak sam tytuł wskazuje, składanka obejmująca solowy okres kariery Rogera Watersa. Niestety, chaotyczna i niezbyt przemyślana.
Z bardzo udanej płyty debiutanckiej mamy tu – oczywiście – nieśmiertelne „Every Stranger’s Eyes”. Jak zawsze piękne. Z nierównego „Radia K.A.O.S.” – oprócz znakomitego „The Tide Is Turning” – dość przeciętne „Radio Waves” i „Who Needs Information”. Doskonałą „Amused To Death” reprezentuje piękne „Three Wishes”, bardzo dobre „Too Much Rope” i porywające „Perfect Sense Parts I & II” – przy czym to ostatnie w wersji z „In The Flesh”. A skoro o koncertówce mowa: mamy tu również premierowe nagranie z tej płyty, „Each Small Candle”. Dobre, acz niezbyt rewelacyjne. Do tego „Towers Of Faith” – fragment suity z „When The Wind Blows” i parę rarytasów: „Lost Boys Calling” w wersji demo, premierowe „Flickering Flame” i cover Dylana ze ścieżki dźwiękowej do izraelskiego filmu „The Dybbuk Of The Holy Apple Field”. I tyle.
No cóż: specjalnie reprezentatywna składanka to niestety nie jest. Brakuje tak znakomitych utworów jak „It’s A Miracle”, „Home”, „Amused To Death”, „Lost Boys Calling” (w oryginalnej, dopracowanej wersji) czy „Me Or Him”, za to trafiły tutaj niezbyt reprezentatywne dla twórczości Rogera utwory jak „Radio Waves” czy „Who Needs Information” – tak więc, jeśli miałaby to być płyta na zasadzie: Roger Waters w pigułce, to mocno wybrakowana to pigułka. Jeżeli ktoś chce mieć tylko jedną płytę Watersa w kolekcji, już lepiej sięgnąć po „In The Flesh”. Brakuje też choćby fragmentu słynnego koncertu z Berlina – a dawał on możliwość zamieszczenia fragmentu tak ważnego dla całej twórczości Rogera Watersa dzieła, jakim niewątpliwie jest cykl „The Wall”. Tak więc, trudno polecić ten album przypadkowemu słuchaczowi, pragnącemu się dowiedzieć, z czym się Rogera Watersa je.
Natomiast od strony zadeklarowanego fana patrząc: zbyt wiele ciekawych rzeczy tutaj nie ma. Znakomita większość w wersjach znanych już z katalogowych płyt. Co do rarytasów: Watersowska wersja „Knockin’ On Heaven’s Door”? Popowa, nic nie wnosząca do dorobku Rogera. Nowa „Flickering Flame”? Kolejna ballada, jakich Roger Waters się już w swoim życiu natworzył wiele. Ładna – i tyle, żadna rewelacja, niestety. Wersja demo „Lost Boys Calling”? Fajnie, ale chyba lepiej byłoby jednak zamieścić wersję oryginalną. I to tyle, jeśli chodzi o ciekawostki. A przecież w archiwach jest tego dużo więcej. Filmowe, nieco zmodyfikowane względem płytowych wersje kompozycji z „The Body”; muzyka z filmu „Monsieur Rene Magritte” z roku 1978; B-strony singli z okresu „Radia K.A.O.S.”, w tym udane „Going To Live In L.A.” (zastąpione na albumie przez „Sunset Strip”) i „Molly’s Song” (którego fragment został wpleciony w „Four Minutes”); cała masa remiksów z singli towarzyszących „The Wall Live In Berlin”; dynamiczna wersja „It’s A Miracle”, z Fleą na gitarze basowej… Może kiedyś.
Tak szczerze – pozycja dla kolekcjonerów, chcących mieć w kolekcji wszystko, co Waters wydał.