Dzień był leniwy i upalny, a nastrój beztroski. I wtedy Naczu wpadł do redakcji niczym piorun, bez zapowiedzi.
- Dobra, panowie, poczta przyszła. Promówki, nowości neoprogresywne i progmetalowe. Kto ma ochotę?
Zapadła głucha cisza. Młodzi z zapałem chwycili za miotły, mopy i wiadra, Wojtek wyjął telefon i zaczął pilnie konsultować nagły przypadek, a Mariusz zamienił się w chomika: zamarł w całkowitym bezruchu, licząc, że szef go nie dostrzeże, jeśli tylko się nie poruszy.
- Dobra, Strzyżu, no to masz. – Pokaźny stosik płyt wylądował na moim biurku.
- Za jakie grzechy?
- Za kolegów kiboli, którzy zaczepiają pracownice w okolicznych biurach majorsów. Od paru tygodni muszę się gęsto tłumaczyć. Załatwiliście chociaż te płyty dla czytelników na konkurs?
- Są – wskazałem pokaźną paczkę na biurku Naczelnego.
- No to w nagrodę masz o czym pisać. I bierz się zaraz do roboty, bo z premii za wczasy pod gruszą nici.
Westchnąłem ciężko. Humor co nieco poprawiło mi znajome logo MoonJune, widniejące na kilku okładkach. Może nie będzie tak źle?
***
Mind:Soul to młody (założony w roku 2010) holenderski zespół, wykonujący muzykę mieszczącą się w ramach szeroko pojętego prog-metalu, chwilami zaglądający też w bardziej neoprogowe rejony. Po dwóch (wydanych w małym nakładzie i już nieosiągalnych) EP-kach i dzielonym z innymi zespołami koncertowym DVD zespół w grudniu 2013 doczekał się swojego debiutanckiego albumu. Obecnie przechodzą przez okres rotacji w składzie (z szóstki wymienionej w notce albumu na dzień dzisiejszy pozostała połowa) i promują swoje dzieło na koncertach
„The Way It Should Be” to concept-album, opowiadający historię pokręconej, niełatwej, burzliwej miłości dwojga mocno doświadczonych przez życie ludzi. Historię tą oprawiono w mocne, progmetalowe dźwięki, uzupełniane symfonicznie pobrzmiewającymi klawiszowymi tłami, zróżnicowanymi partiami wokalnymi (główny wokalista ma nieco teatralną, aktorską manierę, uzupełniający go głosowo basista zajadle growluje) i dialogami obojga bohaterów.
Już pierwszy utwór przynosi szaloną galopadę sekcji i klawiszy, ciekawie skontrastowaną śpiewem – dość stonowanym, o fajnie wpasowanej w muzykę aktorskiej manierze. Do tego typowe dla progresywnych twórców kontrasty (spokojniejszy, łagodny fragment w środku), mocne gitarowe riffy, perkusyjne szaleństwa. i dramatyczne klawiszowe fanfary… Dalej niewiele się zmienia, może tylko całość nieco łagodnieje – „Novae” czy „Over” to bardziej neoprog, nowocześnie zaaranżowany, z nieco cięższymi gitarami i uzupełniającymi je podniosłymi partiami klawiszy, niż prog-metal. Za to zupełnie schizofrenicznie wypada „Pillow Talk”: najpierw trochę teatralna, fortepianowa ballada, a potem nagle wchodzi zajadła jazda na dwie stopy, growl i gitarowe riffy, momentami jedynie łagodzone klawiszowymi wstawkami – a żeby było ciekawiej, to w pewnym momencie pojawia się nieco groteskowa keyboardowa solówka i na koniec znów powraca fortepianowa ballada. W takim właśnie nastrojowym klimacie utrzymany jest „Drown Together”; za to w „Caught (In The Pressure Cooker)”, „I Tried To Help” czy „Forever” od samego początku jest jazda: mocne riffy, łamane rytmy, wściekłe tempa, zwykły śpiew przeplatany (całkiem czytelnym) growlem, od czasu do czasu urozmaicone niby-teatralną, prawie że deklamowaną wstawką („I Tried…”)… Sporo zaciętego riffowania i podwójnej stopy można znaleźć w „Sequence #3”. A w finałowym utworze prog-metalowe galopady ładnie przeplatają się z wyciszonymi, fortepianowymi popisami…
Nihil novi sub sole – nic nowego panowie nie odkrywają, trochę szkoda też, że nie udało się im stworzyć choćby jednego bardziej zapamiętywalnego, bardziej melodyjnego utworu, który przykuwałby uwagę od razu. Tym niemniej płyta całkiem dobrze sprawdza się jako całość, ma swój klimat, mimo trochę banalnych tekstów, i przy kolejnych przesłuchaniach przynosi całkiem sporo pozytywnych wrażeń. Siedem gwiazdek z minusem.