Zespoł Spock's Beard w krótkim czasie stał się liderem progresywnej fali na świecie, któremu daje się największe szanse na zdobycie szerszej publiczności i spopularyzowanie tego gatunku. Sami muzycy najwyraźniej mają tego świadomość, a ich dążenie do sukcesu przejawia się na kolejnych płytach. Day For Night zawiera kilka krótszych, nierozbudowanych piosenek, mogących zdobyć powodzenie w radiu, a żaden z utworów nie przekracza 10 minut. Taka płyta powinna być rozczarowaniem dla każdego fana Spock's Beard, zakochanego w epickim The Light, przecudownym The Doorway, czy wgniatającym w ziemię Harm's Way. Ale czy na pewno? Lepiej posłuchajmy jej wspólnie: Otwierający płytę utwór tytułowy to Spock's Beard w najlepszym stylu. Doskonały riff, przerwany dynamicznym przejściem precyzyjnie zagranym przez bas i gitarę robi wrażenie. Dobry nastrój nie opuszcza mnie do końca utworu, choć wydaje się on być zbyt mocno opartym na jednym temacie. Na Gibberish Spock's Beard robią kolejną wycieczkę na terytorium Gentle Giant: ciekawe harmonie wokalne skontrastowane są z ostrą partią gitary. Jeden z moich ulubionych kawałków z płyty, choć kończący go powtarzający się temat zbytnio przypomina fragment In The Mouth Of Madness z poprzedniej płyty. Tylko tak dalej, a nie będę miał nic przeciwko nagrywaniu przez Spock's Beard samych 4-minutowych utworów, byle wszystkie były tak dobre! Niestety już następny nie jest. Skin to chyba najprostsza rzecz stworzona przez Neala Morse'a, z banalnym refrenem powtarzającym się pod koniec utworu do znudzenia. Pierwsze "przegięcie" w stronę komercji. Distance To The Sun rozpoczyna się piękną partią na gitarze klasycznej, po której następuje delikatna piosenka, ponownie wzbogacona o ciekawe rozwiązania wokalne. Crack The Big Sky to najdłuższy i najbardziej urozmaicony utwór z płyty. Jest tu kilka świetnych fragmentów instrumentalnych, na których każdy z muzyków może się popisać, ale partie wokalne nie do końca mnie przekonują. Prawdziwa jazda zaczyna się dopiero w ostatnich trzech minutach, które są chyba najlepszym momentem na całej płycie. The Gypsy to kolejny dynamiczny numer, ale znów mam wrażenie, że muzycy mogli bardziej popracować nad melodiami. A tak - dla mnie ten utwór zaczyna się od połowy. Can't Get It Wrong jeszcze jedna łagodna piosenka, w małym stopniu ubarwiona przez poczynania intrumentalistów. Nie licząc dość marnego "bonusa" (cover starego nagrania amerykańskiego zespołu Code Blue) zostaje nam jeszcze sześć nagrań, ale.. tak naprawdę to jedno. Nie wiem, czy to chwyt marketingowy, czy raczej ułatwienie dla słuchacza, ale nie ulega wątpliwości, że ostatnia część płyty stanowi jedną ponaddwudziestominutową suitę The Healing Colors Of Sound. Pozornie luźno związane ze sobą tematy powracają w dwóch ostatnich fragmentach, a szczególnie efektownie wypada to w My Shoes revisited, gdzie nałożono na siebie refreny z My Shoes i The Healing Colors... Sama konstrukcja poszczególnych tematów oddala się jednak od art-rockowych wzorców: dominują podziały na 4/4, a zespół powtarza fragmenty tekstu w charakterze refrenu. The Healing Colors Of Sound dobrze podsumowuje cały album: na Day For Night Spock's Beard zrobili poważny krok w stronę bardziej prostej, rockowej formy, nie wyrzekli się jednak swych art-rockowych korzeni, które wyraźnie słychać w błyskotliwej, pełnej ozdobników grze intrumentalistów, a gdzieniegdzie również w pozostałościach ze swych długich, wielowątkowych kompozycji. Brzmieniowo płyta jest kontynuacją The Kindness Of Strangers, z wysuniętą na pierwszy plan "brudną" gitarą i dynamiczną sekcją rytmiczną. Ocena takiej płyty jest dosyć trudna. Porównanie z poprzednimi albumami Spock's Beard wypada negatywnie, a wiele fragmentów brzmi, jakby powstało trochę zbyt szybko. Mimo tego wygląda na to, że moja miłość do Spock's Beard jest na tyle duża, że kolejna porcja ich nowej, dobrej muzyki i jej znakomite, pełne interesujących detali wykonanie wynagradza mi odejście od czysto "progresywnego" stylu z dwóch pierwszych płyt. Z przyjemnością słucham nawet Skin, a przy Day For Night puls skacze mi jak dawniej... Dobra płyta, ale jeśli na następnej płycie Spock's Beard zrobią kolejny krok w strone mainstreamu, mogę już tego nie strawić.