zyżby kolejna supergrupa? No cóż, ja bym tak Platypusa nie nazwał; w końcu w jego skład wchodzą raczej grajkowie z drugiego planu: Ty Tabor (King's X), John Myung (Dream Theater), Derek Sherinian (ex-Dream Theater) i Rod Morgenstein (Dixie Dregs). Ale bądź co bądź, drugi rząd pierwszorzędnych zespołów to też coś! I rzeczywiście, na swojej drugiej płycie panowie z Platypusa pokazują, że grać potrafią. Ice Cycles to w zasadniczej części siedem sprawnie wykonanych hardrockowych numerów, nadających świetnie do inteligentnego przytupywania nogą (hmmm?). Jednak żaden nie jest w stanie specjalnie porwać progresywnej duszy. Przeszkadza w tym mocno nieciekawy i jakby przytłumiony głos Ty Tybora i pewna monotonia kompozycyjna. Najciekawiej robi się pod koniec. Po moim zdaniem najlepszych, najciekawiej rozwijających się "krótkich" kawałkach: 25 i Gone następuje najdłuższy, instrumentalny utwór: Partial To The Bean. Panowie zdecydowanie podkręcają tempo i od razu robi się bardziej progresywnie. Ton całemu nagraniu wydaje się nadawać Derek Sherinian, którego charakterystyczny styl i brzmienia natychmiast kojarzą się z jego solową płytą Planet X. W całym utworze popisuje się on doskonałą techniką, która udowadnia, że Derek bynajmniej nei został zwolniony z Dream Theater za brak umiejętności. Szczególnie Fragment Yoko Ono (cały utwór jest drobno poszatkowany na osobne ścieżki), będący technicznymi wywijasami opartymi na pokręconych rytmach, mógłby spokojnie znaleźć się na Planet X. Dalej robi się coraz spokojniej, a nawet odrobinę spacerockowo, aby pod koniec ponownie przyspieszyć. Partial To The Bean to znakomita podróż przez muzyczne style, ale niestety, to już ostatni utwór na płycie, która trwa tylko 46 minut.
Ice Cycles to bez wątpienia świetnie zrealizowana i wykonana płyta, a jednak wywołuje u mnie uczucie pewnego niedosytu. Powiedziałbym, że brak tu pewnej "namiętności". Jest to przede wszystkim winą wokalisty, który nie potrafi nadać swego śpiewowi żadnego ładunku emocjonalnego. Również w grze na gitarze Ty Tabora nie słychać własnego charakteru, co uderza szczególnie, gdy Platypusa posłucha się zaraz po The Flower Kings, lub Transatlantic. Płyta jest zatem dobra, ale w większości bez charakteru, bo żaden z muzyków nie ma na tyle charyzmy, by go nadać. I tym właśnie różni się "pierwszy rząd" od "drugiego"...